Sławomir Murański po raz kolejny wygrał hiszpański Rotax Winter Cup. Polski kierowca ponownie zwyciężył w klasyfikacji DD2 Masters pokonując swoich rywali po dobrej jeździe w wyścigu finałowym. To drugie zwycięstwo wrocławianina w tej imprezie i drugie z rzędu. Rozmawialiśmy z kierowcą teamu Wyrzykowski Motorsport niedługo po zakończeniu rywalizacji w Walencji.
Serdecznie gratulujemy zwycięstwa w Hiszpanii. To już kolejny raz kiedy odegrano polski hymn na torze w Walencji.
Bardzo się cieszę i dziękuję serdecznie. To najpiękniejsza chwila dla kierowcy.
Jakbyś porównał tegoroczny Winter Cup z tym sprzed roku?
Myślę, że bardzo podobnie. Z tą różnicą, że rok temu było sucho przez dłuższy czas, a w finale rozpadał się deszcz. Teraz mieliśmy „cztery pory roku”. Raz sucho , raz mokro. Był mały stres związany z tym czy zakładać slicki czy deszcze. Ale generalnie oprócz dobrej imprezy i rywalizacji na poziomie był to dla mnie świetny trening, bo mieliśmy wszystkie warunki pogodowe, łącznie z silnym wiatrem.
Miałeś jednak w tym roku trochę problemów…
Pech nie opuszczał mnie od początku. Czasówka była słaba, miałem ciężką pozycję do startu. Od treningu oficjalnego towarzyszył mi Fin Joel Aaltonen. W finale też spotkałem go na swojej drodze. Generalnie zawsze miałem przed sobą jakiegoś kierowcę, który psuł start, albo nie potrafił się dobrze uformować. Ale ja też popełniałem trochę błędów. Wyścigi kwalifikacyjne nie wyszły mi zbyt dobrze. Miałem incydenty, standardowo skrzywiłem ramę, nową zaznaczam. Odblokowałem się w ostatnim heacie, bo w deszczu przyjechałem jako 14. na metę.
W prefinale też nie było zbyt różowo?
Kiepsko. Na samym początku dzwon. Ale to były konsekwencje tego, że startowałem z dalekiej pozycji. Strasznie ciężko jest przebić się do przodu przy dobrze jadącej stawce. W pewnym momencie pomyślałem, że trudno, jest jak jest i nie zawojuję zbyt wiele. Przyjmuję to „na klatę”. Prefinał skończyłem jako czwarty „masters”. Ale został jeszcze finał. W finale okazało się, że mam bardzo dobre tempo, brakowało mi 0,25 sekundy do lidera.
Finał był bardzo dobry w twoim wykonaniu…
Startowałem z 22. pozycji, a czterech „mastersów” było przede mną. W najlepszej sytuacji był Jonathan Pieterse z RPA, który ruszył do finału z 13. pozycji. A dzieliło mnie do niego jeszcze dwóch kierowców w naszej klasyfikacji. Christophe Adams i Ilia Aloskins. To doświadczeni zawodnicy. Adams nawet przyszedł do mnie przed finałem, ucięliśmy krótką pogawędkę. Usłyszałem od niego, że „nie widać, żeby było szybko w ten weekend”. Początkowo myślałem, że nie będzie dobrze, ale finał poszedł mi elegancko. Byłem mega zadowolony i trochę zdziwiony w pewnym momencie, bo gdy dojechałem do Joela Aaltonena i obejrzałem się za siebie to zobaczyłem, że trójka „mastersów” jest za mną.
Nie miałeś ochoty na więcej?
Oczywiście, że miałem. Na jeszcze szybszą jazdę, ale Fin mnie trochę zwolnił. Popełniał sporo błędów, a mnie przez głowę przeszła myśl, że „spokojnie, trzymaj pozycję, nie wiadomo co się może wydarzyć dalej”. Więc powstrzymałem adrenalinę i odpuściłem. Wolałem bezpiecznie dojechać do mety i przywieźć to co jest. Zwłaszcza, że chłopaki byli jakieś dwie sekundy za mną. W pewnym momencie nawet Adams siedział mi na ogonie, walczył ze mną, ale zniknął i stracił kilka pozycji.
Zachowałeś się jak rasowy taktyk. Szczerze powiedziawszy zaimponowałeś wielu swoim opanowaniem i kalkulacją. Chociaż trochę tęskniliśmy za jazda jak przed rokiem, taką ułańską fantazją Sławka Murańskiego.
No cóż, czasem przychodzi taka chwila, aby opanować emocje. Ale generalnie bardzo mi miło, bo zostałem pochwalony pod namiotem. Zmieniłem ostatnio dietę, solidnie przepracowałem zimę i złapałem odpowiedni dystans. To bardzo pomaga. Z czasem się dojrzewa.
Miałeś w tej imprezie wielu znakomitych rywali. Wielu z nich to klasa światowa, ludzie, których widzieliśmy w ostatnim finale światowym. Stawka bardzo mocna.
Zgadza się. Największe wrażenie zrobił chyba Cossimo Durante, który miał świetny wynik w finale. Startował z końca, a na mecie był ósmy. Wykręcił najlepszy czas i zaliczył 18 wyprzedzeń. Świetny kierowca. Nasze drogi się kiedyś skrzyżowały. „Przejechał” po mnie w Castelletto. Bezkompromisowy gość.
W zeszłym roku otrzymałeś bardzo atrakcyjną nagrodę – wpisowe na Euro Challenge. Jaka była nagroda za zwycięstwo w tym roku?
Niestety nagrody nie było. Dostaliśmy tylko trofea, ale nic poza tym. Szkoda, bo w zeszłym roku byłem niezwykle zaskoczony i zadowolony. To była super nagroda i wymierna korzyść ze ścigania. Ale w tym roku już nie było takiej nagrody. Nie mnie jestem bardzo zadowolony w teho weekendu. Słyszałem, że jestem pierwszy, któremu udało się wygrać dwa razy z rzędu w DD2 Masters. To fajna wartość i poczucie.
O rywalizacji w DD2 Masters przeczytasz również tutaj (kliknij)
Rozmawiał Paweł Surynowicz
fot. Miguel Araujo (Hellofoto)
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Facebook
Twitter
Instagram
YouTube
RSS