W tegorocznym Rotax Grand Finals aż ośmiu kierowców polskiej reprezentacji to debiutanci. Jest wśród nich również Karol Kręt, który wystąpi w kategorii Mini Max. Jego inżynierem wyścigowym i mechanikiem będzie tata Grzegorz, jeden z weteranów kartingu, związany z dyscypliną od ponad 20 lat.
Wywiad z Grzegorzem Krętem, właścicielem teamu K-Dyno Kart, uznanym tunerem i inżynierem wyścigowym, a w przeszłości kartingowcem, przeczytasz tylko u nas.
Kiedy zacząłeś swoją kartingową przygodę?
Lata temu… To było wtedy, gdy miałem 12-13 lat, a więc sporo już minęło, lata 90-te. Ponad dwadzieścia lat temu… Zupełnie inaczej to kiedyś wyglądało.
Kto bardziej przeżywa wyjazd na Rotax Grand Finals? Ty czy twój syn Karol?
Cholera… chyba ja.
Dlaczego?
Pewnie to kwestia odpowiedzialności. Za wszystko jestem odpowiedzialny ja. Jeżeli czegoś nie dopilnuję, nie dopełnię, nie zabezpieczę mechanicznie, technicznie, to oczywiście będzie to mój błąd i moja wina. To wynika z takiego anatomicznego lęku, tak myślę. Oczywiście jest jeszcze strach przed taką naturalną rzeczą jak przygotowanie samego Karola. Czy jest gotowy, czy dobrze go do tego przygotowałem? To taki automatyczny lęk i świadomość, że może jest coś jeszcze o czym zapomniałem.
Jesteście bardzo specyficzną rodziną. Na waszym przykładzie dobitnie widać, że karting to dyscyplina pokoleniowa i rodzinna. Wszyscy jesteście zaangażowani w karting bardzo mocno. Spędzacie na zawodach czas całą rodziną. Twoja żona, a zarazem mama kierowcy, córka, brat, specjalista od silników i ty jako główny inżynier wyścigowy zespołu. Słychać o waszej pracy i zaangażowaniu w przygotowanie silników dość często. Rotax Grand Finals to jednak impreza, w której losowane są silniki. Fabrycznie nowe, nie ma mowy o ich specjalnym przygotowaniu. Można poruszać się tylko w wyznaczonych widełkach. Jaka to różnica dla was?
No cóż, na pewno jest to zupełnie inna sytuacja niż w regularnym sezonie rozgrywkowym. Na pewno wiemy też, co jest naturalne, że silnik silnikowi nierówny. Oczywiście mówię o seryjnych silnikach, nie tuningowanych, które przygotowujemy w sezonie. Mam nadzieję, że uda mi się dostosować nowy silnik do podwozia i do mojego kierowcy i wszystko zagra bardzo dobrze.
W latach 90-tych rzeczywistość była zupełnie inna. Jak to wygląda dzisiaj, kiedy obserwujesz karting od środka? Jaka jest różnica czym ty dysponowałeś wówczas a czym dysponuje twój syn?
Teraz jest o wiele łatwiej. Wszystko jest o wiele bardziej dostępne. Przede wszystkim informacje techniczne, które można znaleźć w internecie. Jest wiele urządzeń pomiarowych, które pomagają. Za moich czasów tego wszystkiego nie było. Ale przede wszystkim nie było części do silników. Kto by dzisiaj o tym pomyślał. Pamiętam jak przesiadłem się na kategorię wyścigową zmienialiśmy tłoki po kilku godzinach jazdy i wrzucaliśmy do takiego wielkiego pudła. Były jeszcze wtedy w klubie stare zapasy. Ale jak przyszły chudsze czasy musieliśmy te stare tłoki przeprosić i wyciągnąć stamtąd, bo nie było nowych.
To prawda, to było kompletnie inny świat…
Największym moim wyczynem była wyprawa do Krotoszyna. Nie wiem czy to nadaje się do tego wywiadu.
Słucham z ciekawością…
W silnikach CeZet nie było dostępnej segregacji tłoków, tłoki były luźne, nie było też tulej do cylindrów. Pamiętam jak z kolegą musieliśmy się wybrać pociągiem do Krotoszyna mając wówczas po 16 lat …po żeliwo do tulej. Nie można było wtedy kupić żeliwa o określonej specyfikacji. I my w naszych plecakach przywieźliśmy chyba po 40 kilogramów tego żeliwa do domu! Spaliśmy w pociągu, później autobusy, komunikacja miejska. Po to oczywiście, żeby tuleje z tego żeliwa samemu zrobić, żeby można było wpasować taką tuleję w cylinder i mieć na czym jeździć. I jak sobie dzisiaj o tym pomyślę, to nie puściłbym swojego Karola w podobnym wieku pociągiem na drugi koniec Polski, z przesiadkami na autobusy i tak dalej …po żeliwo (śmiech). Dzisiaj nawet nie pamiętam gdzie ten Krotoszyn leży…
Tak, to był zupełnie inny świat. Gokarty tworzyło się samodzielnie.
Dokładnie. W kategorii popularnej można było wszystko przerobić z małymi wyjątkami. Ale pamiętam, że wówczas karting to był wyścig „patentów”. Czasami komicznie to wyglądało, bo sukcesem było często dojechanie do mety. Pamiętam taki wyścig, kiedy na strefie pojechałem w kategorii popularnej, brakowało wtedy zawodników, potrzeba było chyba 12 aby zaliczyć wyścig, a było mniej. Wzięto mnie z kategorii młodzieżowej, żebym tylko zaliczył ten wyścig. Pojechałem silnikiem seryjnym i …wygrałem, bo dojechałem do mety. Reszta zawodników się posypała po drodze. Takie to były czasy.
Dzisiaj chyba niewyobrażalne…
Tak. Dzisiaj to jest niewyobrażalne. Kiedyś był strach przed tym, czy w ogóle się ukończy wyścig, czy sprzęt wytrzyma, czy nie wybuchnie silnik. Dzisiaj tego po prostu nie ma.
Teraz kwestią jest tylko chyba budżet zawodnika?
I czas… Czas potrzebny, by ten budżet uzbierać. Nie korzystamy ze sponsorów zewnętrznych więc musimy na ten budżet sami zapracować. A więc jest czas poświęcony na pracę, by zapracować na budżet, który potem możemy przeznaczyć na sport.
Ile karting zajmuje w twoim życiu?
Kurcze… bardzo dużo. Hmm.. praktycznie nie ma dnia, gdybym nie poświęcał 2-3 godziny kartingowi. Nawet jak jest okres zimowy jest to sporo czasu. Nie zastanawiałem się nigdy nad tym. Zaskoczyłeś mnie tym pytaniem. Ale faktycznie jest to dużo czasu…
Czyli więcej niż twój syn kierowca?
Myślę, że tak. Karol będąc w szkole raczej chyba nie myśli o kartingu, za to ja będąc w pracy. Jak tylko mam wolną chwilę, zawsze zerkam a to do internetu, a to do hamowni.
Jaka była największa impreza, na której byłeś?
Myślę, że mistrzostwa Polski w Bydgoszczy, kiedyś dawno temu. Za naszych czasów, kiedy ja się ścigałem, w strefie, w mojej kategorii było 80 zawodników. W jednej kategorii, na rozgrywkach strefowych, czyli regionalnych. I żeby awansować do mistrzostw Polski ze strefy to był naprawdę wielki wyczyn. Mnie się kiedyś udało. Ale mistrzostwa Polski w Bydgoszczy były dla mnie i dla jednego z moich kolegów niewypałem, bo jechaliśmy tam …trzy dni.
Trzy dni?
Tak, bo po drodze zepsuł się Żuk, którym jechaliśmy na zawody (śmiech). Padło chyba sprzęgło, nie było części i staliśmy półtorej dnia w jakiejś wsi. Przyjechaliśmy na same czasówki do Bydgoszczy. Bez treningów, bez regulacji. A później pozacieraliśmy swoje silniki i było po zabawie.
A dzisiaj jedziecie na zawody kartingowe do Portugalii. Prawie cztery tysiące kilometrów od domu. Telewizja, wywiady, oprawa medialna, obsługa prasowa, sami mistrzowie z całego świata, ponad 50 państw. Nie przytłacza to Ciebie jako starego kartingowca pamiętającego czasy lat 90-tych?
Rozmawialiśmy dzisiaj w domu o tym. Czuję lęk, że czegoś nie dopnę, czegoś nie wezmę. Jadę tam pierwszy raz i kompletnie nie wiem co mnie tam czeka jako mechanika. Tym bardziej, że wiele rzeczy jest takich, których nie znam. Kompletnie nie znam podwozia, bo nie ścigaliśmy się na Birelu. Mam pewne wsparcie od znajomych, którzy na tym jeździli. Inna sprawa, gdybym tam był po raz kolejny. Ale Grand Finals to nie tylko debiut Karola, ale również i mój.
Jak przyjmujesz filozofię Rotaxa, która bardziej skupia się na zawodniku, niż na sprzęcie? Losowanie podwozi, silników, wszystko po to by maksymalnie wyrównać szanse.
Kolejny raz w naszych dyskusjach wraca temat szans na takich imprezach. Ja dzielę takie szanse na trzy. Podwozie, silnik i kierowca. W proporcjach 30x30x40%. Taka jest moim zdaniem zależność do sukcesu.
A szczęście?
Szczęście, o którym często słyszę, że trzeba je mieć, zaliczyłbym do „działki” kierowcy. Myślę, że znajduje się onO właśnie w tych 40 procentach. Wracając jednak do pytania o filozofię. Myślę, że jest to dobry pomysł. Ale jeśli chodzi o słynny zakaz treningów na miesiąc przed imprezą to niestety, ale Portugalczycy mają jednak łatwiej. Oni znają ten tor doskonale. Znają też ustawienia na ten tor. Ale my również byliśmy tam na treningu, mamy pewne swoje notatki, zdobyliśmy minimalną wiedzę. Ja to się sprawdzi na podwoziu Birela? Wszystko okaże się na miejscu. Karol ma do poprawki dwa zakręty na tym torze, po analizie telemetrii. Myślę, że uporamy się z tym małym problemem.
Jakie są twoje oczekiwania jeśli chodzi o wynik?
Jest 36 zawodników w kategorii Mini Max. Dla mnie dużym sukcesem będzie dojechanie do końca bez żadnych przygód. Bez kar, bez „bijatyk” incydentów i spadających zderzaków. Rozmawialiśmy o tym z Karolem. Jeśli będziemy w okolicach 15. miejsca to będzie to dla nas sukces. To będzie duże osiągnięcie. Zważywszy na fakt, że są Portugalczycy, Hiszpanie, którzy znają ten tor dobrze, a poza tym Brytyjczycy, Amerykanie, którzy zawsze jadą świetnie w takich imprezach. Zwłaszcza Amerykanie. Oni zawsze są fantastycznie przygotowani do tego typu eventów i mają znakomita prędkość. Nie wiem jak oni to robią.
Rozmawiał Paweł Surynowicz
fot. Łukasz Iwaniak (Media4U)
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Facebook
Twitter
Instagram
YouTube
RSS