
Od kilku lat uczestniczę i przyglądam się kartingowemu środowisku w Polsce. Znam niemal wszystkich kierowców, o wielu z nich mogę powiedzieć więcej niż 10 zdań. Spotykam się z mechanikami, szefami zespołów, sędziami, menedżerami torów, członkami Głównej Komisji i promotorami. Słyszę o problemach regulaminowych, kosztach, finansach, medialności, sponsorach i wszystkim co wiąże się z organizacją zawodów i uczestnictwie w nim rodzimych kierowców. Rok 2014 jest w pewien sposób rewolucyjny jeśli chodzi karting. GKSK zdecydowała bowiem, że w tym sezonie organizację zawodów odda promotorom. To przełom, o który trwała cicha walka od niemal sześciu lat. Dlaczego?
Można by pomyśleć: pewnie o pieniądze. Wszak, gdy nie wiadomo o co chodzi, najłatwiej wysunąć taką tezę. Wszyscy jednak wiedzą dokładnie o co chodzi. I nie są to tylko pieniądze… Okazuje się, że dzięki tej zmianie to promotor, a nie Główna Komisja decyduje, na którym torze i kto zorganizuje imprezę jego serii. Mało tego. Promotor będzie miał bezpośredni wpływ na kształt i wszelkie decyzje podejmowane w sprawie przygotowania jej organizacji, przede wszystkim finansowe. Wreszcie weźmie na siebie wszystkie koszty z tym związane. Czy zatem gra warta jest świeczki, skoro wiele się słyszy o opłacalności imprezy kartingowej, w której startuje znana od kilku lat liczba zawodników? Tak naprawdę nie zastanawiamy się ile kosztuje organizacja imprezy i jaki jest próg jej rentowności. Kto na tym traci, a kto korzysta, a komu kompletnie się to nie opłaca. Łatwo to wszystko sobie wyobrazić, bo wiemy jak projektuje się budżet imprezy, skąd pozyskuje środki na jej organizację i kto za to wszystko płaci. Nie jest to żadną tajemnicą.
Wracając z ostatniego zgrupowania kadry narodowej w Bydgoszczy zastanawialiśmy się co trzeba zrobić, aby zawody kartingowe w Polsce wyglądały tak jak te we Włoszech (WSK ponad 200 zawodników), na Węgrzech i Austrii (CEE Rotaxa około 180 zawodników) czy Niemczech (DKM około 150 zawodników), w których parafrazując klasyka „masa tworzy klasę”. Zastanawialiśmy się czy ta „masa” jest w stanie stworzyć odpowiednią „kasę” potrzebną do zbudowania budżetu imprezy i pokrycia wszelkich kosztów związanych nie tylko z organizacją, ale przede wszystkim promocją.
Zastanawialiśmy się z prostej przyczyny:
1). Zawody kartingowe muszą być dobrze zorganizowane dla zawodników. Muszą przebiegać płynnie, bezproblemowo, bezkonfliktowo i być rzetelnie sędziowane przez ekipę doświadczonych sędziów, na dobrze przygotowanym torze z dużym padokiem, pełną infrastrukturą i liczbą zawodników dającą dobry efekt treningowy. Na torze musi być „dużo gumy”, a to uzyskać można tylko dużą liczbą zawodników.
2). Zawody kartingowe muszą być imprezą opłacalną dla promotora, który od lat inwestuje w rozwój serii, przyciąga zawodników, oferuje usługi i serwis, sprzedaje części i dba o odpowiednią reklamę, aby jak najwięcej kartingowców uczestniczyło w jego rozgrywkach. Mało tego! Ponosi koszty związane choćby z wpisaniem zawodów swojej serii do kalendarza federacji, opłaca obowiązkową homologację silników wszystkich kategorii, a nie są to koszty małe. Każdego roku sięgają dziesiątek tysięcy złotych.
3). Zawody muszą stać na wysokim poziomie organizacyjnym i sportowym, aby zawodnicy w nich startujący podwyższali swoje umiejętności, a kibice oglądali w akcji coraz lepszych kierowców.
4). Zawody powinny przynosić zysk dla organizatora, który zadba o jak najwyższy poziom organizacyjny, „opakuje” wydarzenie medialnie, aby przede wszystkim kibice, a później zawodnicy i promotor byli zadowoleni.
5). Zawody powinny przynosić korzyść dla właściciela obiektu, który inwestuje w infrastrukturę, spełnia wszystkie wymogi, dba o to, by jak najwięcej rund odbyło się na jego torze, i aby wszystko było na jak najwyższym poziomie.
5). Wreszcie zawody powinny być wizytówką federacji, która może pochwalić się dobrze funkcjonującymi imprezami z coraz większą liczbą zawodników, którzy zasilają przecież listę licencjonowanych kierowców zrzeszonych w federacji.
Zastanawialiśmy się, bo aby wszyscy byli zadowoleni i usatysfakcjonowani, należałoby spełnić wszystkie z powyższych punktów. W czym więc problem?
W Polsce faktycznie mamy trzech dużych promotorów. PZM, który „promuje” kategorie międzynarodowe mistrzostw Polski; promotora serii Rok Cup, największej w naszym kraju i promotora serii Rotax Max Challenge, nieco mniejszej. Wszystkie serie są popularne, choć z pewnością nie na tyle, na ile chcieliby ich promotorzy. Nie chciałbym dyskutować na temat federacji, która promuje międzynarodowe M60, KF i KZ, bo to promotor z „uprzywilejowaną” pozycją wobec prywatnych monomarkowych promotorów polskiego kartingu. Ogromny budżet PZM pozwala na zorganizowanie praktycznie każdych zawodów. Przyjrzyjmy się zatem promotorom serii monomarkowych.
Każdy z obu promotorów boryka się z identycznymi problemami. Organizacja zawodów, liczba zawodników, poziom sportowy rozgrywek, odpowiednia reklama itd. Gdy dorzucimy do tego rewolucyjną zmianę z roku 2014 pozwalającą na decydowanie promotorowi o całokształcie zawodów swojej monomarki, ale również zabezpieczenia w 100% kosztów jej organizacji, okaże się, że co najmniej jedna z tych serii będzie miała problem z budżetem na organizację zawodów w tym sezonie. W mojej opinii istnieje również bardzo duże prawdopodobieństwo, że w kolejnych latach, aby uczestniczyć w zawodach tej monomarki będziemy musieli wyjechać za granicę. Oby nie.
Zanim opowiem jaki mam pomysł na zoptymalizowanie kosztów organizacji imprezy kartingowej, oraz poprawienie ilości gumy na torze przyjrzyjmy się projektowaniu budżetu zawodów.
Niemal całość środków na organizację imprez w 2013 roku pochodziła z wpisowego wpłacanego przez zawodników. Opłaty za treningi wolne również zasilały ten budżet, jak również środki pozyskane z dotacji czy od sponsorów. Te ostatnie jednak były prawdziwą rzadkością. Średni koszt kartingowej imprezy w roku ubiegłym oscylował w granicach 30 tysięcy złotych.
Jak zapewnić taki budżet? Wystarczy matematyka na poziomie klasy podstawowej. Znając wysokość wpisowego trzeba pomnożyć ją o odpowiednią liczbę zawodników. Wpisowe w roku 2013 wynosiło 500 zł. Zatem wiemy już ilu kierowców musiało wystartować w zawodach, by te okazały się rentowne dla organizatora. W praktyce wyglądało to jednak tak, że najbardziej zadowolony z organizacji imprezy był właśnie organizator (klub bądź automobilklub realizujący „zadanie” na zlecenie PZM), choć obciążony znakomitą większością kosztów. Swoją cegiełkę do budżetu dokładała również federacja, która jednak kasowała 10% całości wpisowego na swoje konto.
Zróbmy zatem symulację. Wzorując się na ubiegłorocznych doświadczeniach organizatorów w bardzo niewielu przypadkach przy projektowaniu budżetu imprezy w tabelce „przychody” można było znaleźć środki pochodzące od sponsorów czy z dotacji samorządowych. Organizatorzy korzystali bardziej z przychodów z wpisowego. A zatem przy kosztach imprezy wynoszących 30 tysięcy złotych, aby je zapewnić, musiało wziąć udział w imprezie 60 zawodników. Tzw. „górka” była dochodem ekstra. Nie promotora, nie federacji, ale organizatora. W całym sezonie w rozgrywkach Rok Cup oraz Rotax Max Challenge wzięło udział odpowiednio 100 i 69 kierowców. Nie mieliśmy jednak takiej frekwencji na każdych zawodach. Średnio oscylowało to w granicach odpowiednio 75 i 50 kierowców.
Po rewolucyjnej zmianie obowiązków organizacyjnych w 2014 roku całość kosztów organizacji imprezy leży po stronie organizatora rozgrywek, którym oficjalnie jest promotor. W praktyce pewnie niewiele się zmieni, jeśli chodzi o to kto będzie organizatorem „wykonawczym” imprezy. Będzie to pewnie klub lub automobilklub, z którym promotor podpisze umowę na organizację. W budżecie imprezy znajdą się jednak dodatkowe koszty związane z zapewnieniem chronometrażu oraz działań promocyjnych (np. transmisji telewizyjnej z zawodów, która w roku 2013 była standardem zapisanym w umowach). Można zatem przypuszczać, że budżet takiej imprezy wzrośnie średnio o kilka tysięcy złotych. Przyjmijmy, że będzie wynosił 35 tysięcy. A zatem idąc tropem wcześniejszej symulacji w zawodach będzie musiało wystartować około 70 kierowców.
Jak zatem zoptymalizować koszty organizacji imprezy w tych okolicznościach, by spełnić wspomniane wcześniej podpunkty? Aby kierowców było więcej i mieli lepsze warunki na torze (więcej gumy); aby impreza stała na wyższym poziomie; aby promotor uzyskał większe dochody, które przykładowo, mógłby przeznaczyć na atrakcyjne nagrody, które przyciągną nowych zawodników, bądź lepszą promocję swojej serii; aby tor uzyskał większy dochód z treningów wolnych, który mógłby przeznaczyć z kolei na rozbudowę swojej infrastruktury; aby wreszcie federacja mogła pochwalić się w swoim kalendarzu dużą, dobrze zorganizowaną imprezą, stojącą na wysokim poziomie.
ROZWIĄZANIE
Myślę, że dobrym sposobem na rozwiązanie tej zagadki mogłaby być wspólna organizacja rozgrywek obu serii monomarkowych. Na jednym torze w tym samym czasie rywalizowałyby i Rok i Rotax, każda w swoich kategoriach. Wówczas zawodników byłoby dwa razy więcej, a koszty organizacji takiej imprezy podobne do obecnych. Zróbmy symulację opierając się na prezentowanych wcześniej danych:
Potrzebny budżet na organizację: 35000
Liczba zawodników (średnio): 75 + 50 = 125
Kwota wpisowego: 500
Dochód z wpisowego (średnio): 62500 (Rok 37500 + Rotax 25000)
Udział w budżecie każdego z promotorów/organizatorów: 50% kosztów imprezy = 17500
Różnica, która zostaje u promotorów/organizatorów po odliczeniu kosztów organizacji: 27500
Pójdźmy krok dalej i zróbmy symulację przy obniżonym wpisowym na zawody:
Potrzebny budżet na organizację: 35000
Liczba zawodników (średnio): 75 + 50 = 125
Kwota wpisowego: 400
Dochód z wpisowego (średnio): 50000
Udział w budżecie każdego z promotorów/organizatorów: 50% kosztów imprezy = 17500
Różnica, która zostaje u promotorów/organizatorów po odliczeniu kosztów organizacji: 15000
(A więc można by nawet pokusić się o obniżenie wpisowego!).
Do tego mamy jeszcze dochody z treningów wolnych oraz z biegiem czasu pewnie dochody wynikające z ewentualnej promocji imprez: kibice, reklamy itd. Przy założeniu, że z treningów wolnych dzień przed imprezą skorzystałoby 100 zawodników, okazałoby się, że do kasy zarządcy toru wpłynęłoby średnio 10000. Gdyby zawodnicy trenowali dzień dłużej, lub trenowałoby ich mniej, kwota byłaby odpowiednio wyższa lub niższa przy założeniu, że średnia opłata na polskich torach wynosi 100 złotych za dzień treningowy (w niektórych przypadkach nawet 150 zł).
Z pewnością odezwą się teraz głosy, które powiedzą, że organizacja takich zawodów z 10 lub 11 kategoriami nie jest możliwa. Czas potrzebny na rozegranie regulacji gaźników, czasówek czy wyścigów będzie tak duży, że nie pozwoli na zmieszczenie się w czasie dwóch dni wyścigowych. Chciałbym tylko zauważyć, że jednak w WSK, DKM, CEE czy zawodach czeskich startuje 2 lub 3 razy więcej kierowców niż obecnie w Polsce i nie ma żadnego problemu z harmonogramem zawodów. Ba, nie ma nawet zbyt wielu poślizgów czasowych i przerw. I zaznaczam. Wszystko da się zrobić, potrzeba jedynie porozumienia wszystkich stron, kalkulatora, ołówka i kartki papieru.
To tylko pomysł i pewna symulacja, prezentacją której chciałbym zwrócić uwagę na dostępne możliwości. Z pewnością moja symulacja nie odzwierciedla dodatkowych kosztów potrzebnych do organizacji imprezy (po usłyszeniu tego pomysłu menedżer jednego z torów zapowiedział, że wypożyczenie samego obiektu wzrośnie do 15 tysięcy za dzień!). Jednak nawet gdyby takowe były, choć zastanawiam się czego mogłyby dotyczyć, i byłyby uzasadnione, to myślę, że zgromadzony przez organizatorów/promotorów budżet pozwoliłby na ich pokrycie w całości bez większych problemów.
Duża impreza, więcej zawodników, lepsze nagrody, środki finansowe na profesjonalizację, poprawienie infrastruktury, lepszą promocję i inne działania są dostępne od zaraz. Pamiętajmy i mówmy o tym otwarcie.
Facebook
Twitter
Instagram
YouTube
RSS