W miniony weekend Wojtek Stadnik zajął trzecią pozycję w finale światowym Rok Cup we Włoszech. Wrócił na kartingowy tor po kilku latach przerwy, by wystartować, najpierw w jednej rundzie w Polsce, a potem we włoskim Superfinale. Wygląda na wielki powrót do ścigania, który kierowca z Koszalina właśnie zapowiedział swoim największym osiągnięciem.
Ile czasu minęło od ostatniej dużej imprezy z twoim udziałem?
Cztery lata.
Jakie to uczucie wrócić do grona najlepszych kierowców w swojej kategorii, wygrać kwalifikacje i w najważniejszym wyścigu wystartować z pierwszej pozycji?
Genialnie. To było zaskoczenie dla nas wszystkich. W tym roku pojechałem tylko trzy weekendy wyścigowe, w tym Poznań, który musiałem zaliczyć, żeby dostać zgodę na start w Lonato. Udało mi się zrobić jeden trening z moim bratem. Wyrwałem go z DD Motorsport i pojechaliśmy na półtora dnia do Włoch, na tydzień przed tymi zawodami. Czyli faktycznie trenowałem przed Superfinalem półtora dnia…
…czyli ekspresowa logistyka przed Superfinałem…
Tak się to udało poskładać, że mój brat pomógł mi z ustawieniami, ale pomógł mi też Franek Palmirski, teoretycznie. Podoba mi się technika jego jazdy, zadzwoniłem do niego przed zawodami i zapytałem czy byłby w stanie mi pomóc teoretycznie omówić tor. Zgodził się, znaleźliśmy on-board toru, omówiliśmy to, a ja to zakodowałem. I tyle…
Niesamowite, że wracasz po latach za kierownicę i jesteś czołowym kierowcą na Superfinale?
Kompletnie nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy, bo umówmy się, kiedy zobaczyłem Marcela Prokschę, który jest ode mnie młodszy, szybszy i bardziej dysponowany i to jest jego świat, cóż można było pomyśleć. Daniel Zając był zły, że Marcel wszedł do tej kategorii, a ja się cieszyłem, że będzie fajna i mocna rywalizacja. Byłem mocno zaskoczony, że w pierwszym heacie udało mi się go wyprzedzić i dojechać do mety na pierwszym miejscu, a potem jeszcze dwukrotnie to powtórzyć. Ale jeśli chodzi o heaty, to mieliśmy przetrenowane te dziesięć okrążeń. W finale było już gorzej, bo dystans był dłuższy i nie mieliśmy już czasu na testy jak ustawić podwozie i opony na dwadzieścia okrążeń, dlatego po dziesiątym kółku wszystko mi siadło i stąd też taka zmiana pozycji.
Zawód?
Ja nie jestem zawiedziony. Zresztą gratulowałem Marcelowi, bo był bardzo dobrze przygotowany, ciężko na to pracował i jest dobrym kierowcą.
Oprócz Marcela Prokschy startowało tam jeszcze kilku innych znanych i doświadczonych kierowców…
To prawda. Zdziwiłem się nawet, bo był tam jeden facet z Malty, który mówił mi że jest mistrzem Europy w wyścigach na 1/3 mili (Duncan Micaleff – red.). Przemiły facet. W ogóle wielu ludzi przychodziło do nas, witało się i pozdrawiało. To jest naprawdę fajna kategoria. Podobało mi się.
To tacy rokowi mastersi…
Tak. Zresztą prowadzono dwie klasyfikacje. Od lat 30 i od 40. Marcel Prokscha nie miał skończonych 30 lat, ale za to wagowo, razem z kaskiem ważył 85 kg, dlatego go dopuszczono do startu warunkowo, no i pojechał i zdobył tytuł. Ale fajnie było.
Ostatni finał światowy z twoim udziałem to 2013 rok.
Aż tyle czasu minęło? To dawniej niż myślałem. Mój kręgosłup „wyciął” mnie z jazdy na kilka lat. Miałem jeszcze po drodze „projekt rodzina”. No tak, ale to jest moja kategoria. Wcześniej, jak jechałem jeszcze z Tomkiem (w 2013 roku Wojtek Stadnik startował w teamie Tomasza Salacha – red.), to ścigałem się z seniorami. Byłem w drugiej części stawki. To jest królewska kategoria. Nie ma mowy żeby z tymi dzieciakami jechać, a dostać się do finału to mega osiągnięcie. Dobrze, że jest taka kategoria jak Expert, bo można się pościgać, a nie odbijać od młodszych zawodników.
Ten twój start to jest zapowiedź wielkiego powrotu do kartingu w Polsce?
Chciałbym. Temat wyboru zespołu jest już rozwiązany, temat wyboru kategorii, może jeszcze nie, bo to jeszcze przede mną, natomiast dzieci rosną, etap pieluch jest za nami, firma postawiona na nogi. To chyba taki czas, żeby wrócić do swoich marzeń. Może tak być.
Marzenia były blisko w ten weekend, bo zdobycie tytułu najlepszego kierowcy na świecie w swojej kategorii to chyba jest cel dla każdego kierowcy, prawda?
Nie ukrywam, że apetyt po heatach mi urósł na pierwsze miejsce. Wiedziałem, że w finale może być różnie. Jeszcze Marcela spodziewałem się na plecach, ale Amerykanina nie. Natomiast nie byłem już w stanie do nich dochodzić. Tak odjeżdżali na zakrętach, nie było szans. Ale powiem ci, że sam fakt, koronacji, podium, poprawiło mi humor, bo mogłem wziąć udział w zakończeniu tej imprezy, czego do tej pory nie doświadczyłem. Było super. Warto się nie poddawać i wracać do marzeń sprzed lat, kiedy teoretycznie szans nie ma, bo umówmy się, trening siłowy rozpocząłem miesiąc wcześniej, a techniczny, razem z bratem trwał półtora dnia. Reszta to tylko teoria od Franka, a silniki od Artura Chmielewskiego.
Rozmawiał Paweł Surynowicz
fot. South Garda Karting, Joanna Lenart, Rafał Przybyło
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Facebook
Twitter
Instagram
YouTube
RSS