Jako jedyny trzykrotnie zdobywał mistrzostwo Dolnego Śląska w kartingu halowym. I to w jednej kategorii. Jarosław Kamieniarz, kierowca teamu BRT ze Świdnicy został po raz trzeci mistrzem w kategorii Max i liderem mistrzostw Polski Tobikart. Rozmawiamy z tryumfatorem niedzielnych zawodów na Wrocław Racing Center.
Jak się czuje świeżo upieczony trzykrotny mistrz Dolnego Śląska w kartingu halowym?
Wiem, że tak się stało, ale w to nie wierzę. Dlatego często przechodzę obok swojego biura, gdzie stoi moja galeria z pucharami i zerkam na nią co chwilę (śmiech). Sprawę sobie zdaję, ale jeszcze nie wierzę.
Oczywiście walczysz o mistrzostwo Polski w tym roku?
Jak zawsze. Generalnie zawsze jadę na zawody, żeby walczyć. Nie zawsze to odnosi skutek, ale rzeczy nie odnoszące skutku są zawsze bardziej motywujące.
Jaka była twoja droga w sporcie motorowym. Wielu ludzi cię zna, ale niewielu zdaje sobie sprawę, że ze sportem motorowym jesteś związany od bardzo dawna.
Moja obecność w kartingu to bezpośredni udział Michała Gutta i Sławka Murańskiego. Całe życie kręciłem się wokół rajdów i nigdy nie patrzyłem w stronę wyścigów. Kiedyś bardzo przypadkowo pojechaliśmy na tor i bardzo dobrze sobie radziliśmy, wykręcaliśmy niezłe czasy, a akurat był wtedy tam również Sławek i Michał. Więc dostaliśmy propozycję, aby przyjechać na zawody. Oczywiście na zawodach dostaliśmy niezłego łupnia. Ale wtedy zrozumiałem, że tam zaistnieć, to trzeba dużo siebie w to włożyć. Lubię takie wyzwania.
Co lubisz w kartingu halowym?
Przede wszystkim to, że na sprzęt nie mamy wpływu. Twój budżet i pieniądze nie mają większego znaczenia w kontekście wózka, którym się ścigasz. To w ogóle nie przenosi się na sprzęt. Za pieniądze nie kupisz sobie formy, wytrzymałości, przygotowania fizycznego. Wszystko bardziej zależy od determinacji własnej niż od pieniędzy.
Ale mówi się, że generalnie w motosporcie budżet odgrywa kluczową rolę…
I właśnie z tej racji rozjechały się moje drogi z rajdami. Doświadczyłem zbyt dużą różnicę w sprzęcie. Oczywiście zależy jeszcze kto o co jedzie. Ale w wyścigach, w których nie masz większego wpływu na sprzęt bardzo dużą rolę odgrywa jeden czynnik, czyli ilu przeciwników posiadasz. Przeciwnik jest zawsze jeden. Siedzi w twojej głowie. Jak go pokonasz, to wszyscy inni rywale to tylko kwestia czasu. Nie „czy” tylko „kiedy”…
Wróćmy do zawodów. Miałeś dwóch najgroźniejszych rywali. To Kuba Bieniek i Michał Gutt. Wystartowałeś z trzeciej pozycji, ale na mecie byłeś pierwszy. Co było kluczem do sukcesu?
Sytuacja od samego początku zawodów zmusiła mnie do obrania odpowiedniej taktyki, głównie w pit-stopach. W wyścigach eliminacyjnych pit-stop musiałem robić za każdym razem na początku. W finale postanowiłem powtórzyć taktykę, czyli zaliczyć postój już na początku, a drugi dostosować do sytuacji. Nie wiedziałem jaka będzie odpowiedź chłopaków. Ale jedno trzeba powiedzieć. Tempo Kuby Bieńka było bardzo dobre na początku, ale tempo Michała Gutta to był jakiś kosmos. Facet jedzie z nadwagą dobrych dziesięciu kilo, ale jak jedzie. Byłem pod wrażeniem. Pojechałem w finale bardzo dobrze, ale to co zrobił Michał było niesamowite. Absolutnie kontrolował całą sytuację, miał doskonałą taktykę, ale zauważyłem, że w finale chłopaki za bardzo byli zajęci sobą i stracili z oczu mnie, stąd te pięć i pół sekundy mojej przewagi.
Gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta…
Można to scharakteryzować w następujący sposób. Już na pierwszym okrążeniu wiedziałem, że zwycięstwo jest do ugryzienia. Trzeba było tylko załatwić to bardzo spokojnie, a jazda musiała być bezbłędna. Kiedy zauważyłem, że chłopaki nie zjechali do pit-stopu razem ze mną wiedziałem, że drugim zjazdem mogę powalczyć o zwycięstwo. Jednak powtarzam, że obranie odpowiedniej taktyki w takim towarzystwie i z rywalami na tak wysokim poziomie przed wyścigiem zawsze bierze w łeb. Odpowiedź na pytanie jak jechać otrzymuje się zawsze po zgaśnięciu świateł i pierwszym kółku. Trudno nazwać to taktyką. To raczej szybka analiza połączona z jeszcze szybszymi decyzjami.
Opowiedz mi o zawodach. Było kilka zmian wprowadzonych przez organizatorów. Jak je przyjąłeś? Co one wniosły?
Wniosły mega rywalizację. Rozmawiałem z kilkoma zawodnikami, którzy byli pierwszy raz we Wrocławiu, ale również z takimi, którzy byli tu już po raz kolejny. Ocena jest taka, że wszystkie zmiany idą w stronę taką jaką lubią zawodnicy. Bezpośrednia walka dzięki okrążeniu pomiarowemu, start lotny. Super! Formuła zawodów, punktacja, jest genialna. Właśnie tak to powinno wyglądać. Wiem, że pit-stop będzie uzbrojony w fotokomórki, to z pewnością dopełni całości, ale wciskanie klawisza w pit-stopie też ma swój urok.
Co powiesz o Tobikartach?
Słyszę wciąż dookoła o Sodi, Sodi, Sodi. Owszem fajnie by było rywalizować na wózkach, które są w reszcie Europy, ale nikt mi nie powie, że Tobikart nie ma swojego uroku, bo moim zdaniem trzeba trochę więcej włożyć w perfekcyjną jazdę Tobikartem. I wrażenia są niezapomniane. A jak komuś jest mało to proponuję wsiąść do 10-konnego wózka Tobikart, który na WRC jest dostępny i wtedy każdy się przekona jak zna fizykę. Ja bym Tobikarta nie zamieniał na nic. Uważam, że jest to sprzęt, na którym spokojnie można się szkolić i nie wyklucza to adaptacyjności do jazdy na innych wózkach. Jednym słowem we Wrocławiu mamy wymagający tor i wymagający wózek, Czego chcieć więcej?
Rozmawiał Paweł Surynowicz
fot. Damian Leszczyński (Wideoklipy TV)
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Facebook
Twitter
Instagram
YouTube
RSS