Jarosław Kamieniarz po raz kolejny został mistrzem Dolnego Śląska w kartingu halowym. Kierowca ze Świdnicy tryumfował w finale kategorii Max po ładnej walce z rywalami. Rozmawiamy z nowym-starym mistrzem.
Jesteś najlepszym kierowcą halowym na Dolnym Śląsku. Jak się z tym czujesz?
Powiem szczerze, że średnio to do mnie dociera. Bardziej dotarło do mnie rok temu, bo tamten fakt był bardziej niepodważalny. Nigdy nie staram się nakręcać, że jestem faworytem czy coś w tym stylu. Wyjeżdżając z toru w Łodzi i mając świadomość, kto stamtąd jedzie do Wrocławia, wiedziałem, że nie będzie to przysłowiowy spacer. Miałem świadomość kto tam pojedzie, jakie będą nazwiska i do tego jeszcze Michał Ryndzionek.
Pytam, bo dokonałeś tego dwukrotnie. Po raz drugi zostałeś mistrzem Dolnego Śląska.
Zdaję sobie sprawę z jakości mojego zwycięstwa. Muszę jeszcze sobie pewne rzeczy przetrawić, poukładać. Mimo, że nie popełniłem żadnego błędu, który był karany przez sędziów, myślę, że w kilku momentach zabrakło mi tego czegoś. Nigdy natomiast nie wybiegam myślami naprzód tak jak nie robię zakupów na kredyt. Owszem jestem mistrzem Dolnego Śląska, ale uważam, że są zawodnicy bardziej uniwersalni ode mnie.
Rywalizacja w kategorii Max, w której startowałeś była naprawdę bardzo wyrównana i zacięta.
Fajnie, że wszystko się odbyło z taką walką. Mnie się poszczęściło w przed finale (nastąpiła neutralizacja wyścigu – red.). Najwięcej kosztowały mnie wbrew pozorom trzy ostatnie okrążenia wyścigu finałowego. Wybicie z rytmu przez sędziego, pokazanie, że jedziemy ostatnie okrążenie, a faktycznie mieliśmy jeszcze kilka kółek. To była pomyłka, ale ja potraktowałem to jako dodatkową niespodziankę, o której była mowa na briefingu. Wszyscy słyszeliśmy, że czeka nas kilka niespodzianek, a wiem z doświadczenia, że sędziujący zawody Sławomir Murański z takich niespodzianek właśnie słynie. Dlatego ja to potraktowałem na zasadzie, czy nie jest to celowe wybicie z rytmu, z równowagi. To są dodatkowe smaczki, wbrew pozorom fantastycznie wpływające na trening, szkolenie i zachowanie zimnej krwi na torze. Na zachowanie zimnej głowy. Zerknąłem na tablicę, zobaczyłem, że do końca jest jeszcze kilka kółek i powiedziałem sobie: meta jest tam, gdzie jest szachownica.
Było sporo nerwów w wyścigu finałowym. Nie udzieliły się tobie?
Ja staram się zawsze odrzucić emocje podczas jazdy. Zarówno te dobre jak i te złe. Emocje są złym doradcą. Jeżeli adrenalina ma być doradcą, to owszem u niektórych to działa, ale ja dążę do zimnej kalkulacji. Startowałem wcześniej w rajdach, mam pewne doświadczenie i wiem, że zwycięzcy są na mecie, a nie przed metą, mimo wszystko. Historia zna przypadki gdzie niektórzy jechali na ostatniej prostej z podniesionymi rękami i ktoś ich wyprzedzał. Dlatego ja miałem jeden program: chciałem zobaczyć szachownicę. Nic innego mnie nie interesowało. Cieszę się, że obroniłem ten tytuł. Już rok temu było to dla mnie spore osiągnięcie, a teraz jestem szczególnie zadowolony. Bo wygrać w takim towarzystwie wśród takich nazwisk kartingu halowego w Polsce to coś szczególnego. Doskonale wiedziałem patrząc na listę startujących, że 2-3 moje błędy w stincie 25 okrążeń będą oznaczały koniec zabawy.
Nie jest problemem jechać dobrym tempem po pustym torze. Spróbuj zachować pozycję i super tempo mając na plecach kilku szybkich zawodników.
Co zapadło ci w pamięć najbardziej po tych zawodach?
Dla mnie mega wynikiem jest wynik Dawida Szczęsnego, który był na trzecim miejscu. Moim zdaniem to murowany kandydat na ministra obrony narodowej (śmiech). Jego jazda to po prostu wzór i przykład na to, że trzeba w sobie szukać takich rozwiązań, które pozwolą osiągnąć oczekiwany wynik. Niektórzy są dobrzy w qualach, niektórzy mają super tempo, kiedy są sami na torze, a niektórzy potrafią bronić pozycji i nie pozwolić się wyprzedzić jak ciężarówka z przyczepą na podmiejskiej drodze. Możesz mieć super tempo, o sekundę lepsze na okrążeniu, a taki ktoś i tak ci pokaże twoje miejsce w wyścigu. Dla mnie osobiście ten człowiek jest rewelacją tych zawodów. Możemy mówić o Mariuszu Książku, który pokazał klasę na torze, którego praktycznie nie zna. Możemy mówić o Pawle Kołodzieju, który nas wprost zdeklasował w kwalifikacjach jeśli chodzi o czasy okrążeń. Natomiast okazało się, że jakiś facet, praktycznie nikomu nieznany w naszym towarzystwie, pokazał coś niebywałego.
Dokładnie tak było. Obserwowałem ten wyścig i nie dało się nie zwrócić uwagi na to co działo się za twoimi i Michała Ryndzionka plecami.
Moja walka z Michałem to malutka potyczka w porównaniu do tego co Dawid miał w finale. Mając na plecach czterech facetów z przysłowiową pianą na ustach, chcących go praktycznie przejechać, przez większość wyścigu radził sobie fenomenalnie, mając super tempo. Ten wyścig musiał go najwięcej kosztować psychicznie. A już sam fakt, że Dawida nie widziałem w wynikach dużych imprez dowodzi, że nie mając zbyt wielkiego doświadczenia w zawodach dużej rangi pokazał coś niesamowitego. Do defensywy trzeba mieć jednak pewną dojrzałość w jeździe. Dla mnie ten człowiek jest bez wątpienia objawieniem tych zawodów.
Zawodnik, który nie ma wielkiego doświadczenia pokazał nam taką dojrzałość, której nie widziałem u nikogo na torze we Wrocławiu. I to przy takim tempie! Nikt nie zrobił takiej „obrony Częstochowy”.
Mówisz często o nazwiskach w kartingu halowym, wspominasz dobrych zawodników przy każdej okazji, ale masz chyba świadomość, że sam dołączyłeś do tego grona. Po dwóch zwycięstwach we Wrocławiu będą twoje nazwisko wymieniać również w gronie tych, którzy potrafią szybko jechać. Jeśli ktoś powie: Jest nas kilku, to w tych kilku będziesz również ty.
Będzie mi to bardzo miło usłyszeć. Byłby to miód na moją duszę biorąc pod uwagę ogrom pracy, jaką w to włożyłem. Ludzie nie jeżdżący nie zdają sobie sprawy ile to kosztuje wyrzeczeń. Nie jest to sport, w którym ktoś przyjdzie z przysłowiowej ulicy i pojedzie super zawody, a potem o tym kimś ktoś będzie mówił na innych halach. Mimo, że jest to jednak sport amatorski. Ktoś kiedyś trafnie powiedział, że zawody halowe są to profesjonalne zawody dla amatorów. Ale uzyskanie dobrego poziomu to kupa pracy, okrążeń, treningów i ścigania. Jeden ze stałych bywalców na Wrocław Racing Center powiedział, że nie spodziewał się takiego poziomu zawodów i przyznał, że taki poziom jaki prezentowali niektórzy jest dla niego nie do osiągnięcia. To o czymś świadczy.
fot. Krzysztof Lorek (RallyMastersTeam)
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Facebook
Twitter
Instagram
YouTube
RSS