Do kartingu wrócił po bardzo długiej przerwie. Kiedy okazało się, że na powrót ma szanse zostać kartingowcem złapał bakcyla i od trzech i pół roku występuje na polskich torach. Jacek Pokojowczyk, rewelacyjny zwycięzca rundy Roka GP po raz pierwszy stanął na najwyższym stopniu podium.
O zwycięskiej rundzie na torze WallraV Race Center, kulisach zwycięstwa, dawnych czasach i …„Wichurze” z Jackiem Pokojowczykiem rozmawia Paweł Surynowicz.
Jak się czujesz jako zwycięzca?
Znakomicie, ale byłem w lekkim szoku. Musiałem się oswoić z tą myślą jakiś czas. To już trzy lata jak się ścigam w kartingu, po bardzo długiej przerwie i pierwsze zwycięstwo. Pierwszego miejsca w życiu nie miałem.
Ale podium już zaliczyłeś. W ubiegłym sezonie.
Podium było, ale nie pierwsze miejsce. Tym bardziej, że zapowiedzi Daniela Zająca były takie, że zmiażdży wszystkich w Starym Kisielinie. Był u siebie, więc miał podstawy. A jak już mokro będzie, to w ogóle (śmiech). Ja nie liczyłem na to, choć deszcz zawsze mi sprzyjał. Ale nie aż tak jak podczas ostatnich zawodów.
W pierwszym wyścigu najszybszy był jednak Kuba Dobroszczyk…
No tak, Danielowi Zającowi nie poszło zbyt dobrze.
Co „zagrało” u ciebie?
Myślę, że głównie ustawienia, ciśnienia. Motor nie jest u mnie taki mocny, jak u innych. Nie mam najlepszego silnika. A wiadomo, przy deszczowych warunkach nie odgrywa z kolei tak ważnej roli.
Mówią, że deszcze jest dla prawdziwych kierowców.
Tak mówią… ale to kwestia przypadku. Kwestia ustawień, doświadczeń w jeździe na deszczu. Ja całe życie jeżdżę tylnonapędowymi samochodami, więc można powiedzieć, wiecznie jestem w poślizgu. Szczególnie, gdy przychodzi zima i pierwszy śnieg. Jeździ się ile wlezie.
Zacznijmy więc od początku. Czasówkę też mieliście deszczową?
Można powiedzieć, że był deszcz, ale nie taki mocny. Byłem szósty. To był nasz pierwszy wyjazd – jak wszystkich – ale w trójkę, czyli Kuba Dobroszczyk, ja i Sebastian Lotz, który był czwarty, wszyscy byliśmy w siedmiu tysięcznych sekundy. To bardzo niewiele. Tu zaprocentowała, bo nie miałem najlepszych czasów w wyścigu, stabilna jazda, powtarzalność. Myślę, że to był klucz do sukcesu.
Jak wyglądała sytuacja w pierwszym wyścigu, byłeś wtedy drugi…
Podczas wyścigu i kwalifikacji nie miałem żadnego wyjazdu poza tor. Nie jechałem na wariata. Chciałem dowieźć punkty za wszelką cenę. To zaprocentowało. Rywale kręcili lepsze czasy, natomiast mieli wycieczki poza tor, a to wyraźnie nie sprzyjało wynikom. Przyjechałem na metę drugi tuż za Kubą Dobroszczykiem. A później Kubie „nie odpaliło” na starcie, także ja prowadziłem procedurę startową, pierwszy raz w życiu. Nigdy nie miałem doświadczenia jak to jest w pierwszej linii do startu.
Nie powiesz mi chyba, że miałeś tremę?
Straszną. Bałem się i szukałem, gdzie ta czerwona linia?! (śmiech). Ale mało brakowało, a podzieliłbym los Kuby. Miałem kłopot z akumulatorem. Był słaby, na grzaniu motoru przed startem nie zadziałał guzik startu. Był zalany wodą. Przedmuchaliśmy i zaczął chodzić. Udało się odpalić za pierwszym razem. Kubie się jednak nie udało, także prowadziłem ten wyścig. Pierwszy najazd był nieudany, bo się stawka porozciągała. I na drugim najeździe już poszło wszystko jak z płatka. Natomiast ja byłem tak zestresowany, że nie wcisnąłem gazu, dopóki nie zgasły światła. A rywale się tak napędzili, że po pierwszym łuku byłem czwarty, po starcie z pierwszego pola. Ale po pierwszym okrążeniu doszedłem do drugiego miejsca. Wtedy Adrian Marcinkiewicz jechał przede mną, miał około trzech sekund przewagi. I na zakręcie „poszedł w bandę”. Niestety urwał drążki kierownicze. Ja wyszedłem na prowadzenie, a trzeci był Daniel Zając, jakieś 5-6 sekund z tyłu.
Nie obawiałeś się, że stracisz pozycję lidera?
Między mną a Danielem Zającem był jeszcze Ariel Piotrowski. I cały czas kontrolowałem, gdzie oni są. Wiedziałem, że Daniel Zając strasznie był nakręcony na ten wyścig i byłem przekonany, że mnie dojdzie lada moment. Ale minęło kilka okrążeń, a on był w tym samym miejscu, nie za bardzo odrabiał straty. Poza tym jeszcze był po drodze Ariel. Więc czułem się bezpiecznie, ale chciałem się trochę wystudzić. Aby pomimo tego historycznego pierwszego miejsca się nie zgrzać (śmiech). Myślałem sobie: tylko spokojnie… Nigdy nie jechałem pierwszy! Stojący poza torem ludzie pokazywali mi, że mam dystans, żeby jechać spokojnie. Strasznie miło kibicowali, większość ludzi, nawet ci, którzy nie mają ze mną kontaktu na co dzień. To było bardzo przyjemne, fajnie kibicowali i fajnie zareagowali na to moje zwycięstwo.
W myśl zasady – bij mistrza…
Chyba tak. Adrian Marcinkiewicz wypadł, więc myślę, że plan Daniela Zająca był jasny. Odrobić jak najwięcej do lidera klasyfikacji. Mówiąc brutalnie Danielowi pasowało, że Adrian odpadł z wyścigu. Ale efekt był taki, że udało mi się dowieźć jakieś trzy sekundy przewagi nad Danielem. Tą spokojną, równą jazdą. I miłe zakończenie. Fajne gratulacje, fajne podejście ludzi.
Ile czasu się ścigasz?
Ponad trzy lata.
Skąd się wzięło twoje zainteresowanie kartingiem?
Jestem po „samochodówce”. Więc naturalnym było, że miałem kontakt z kartingiem. Po szkole jeździłem jeden sezon WSK-ą. Mało tego, jeździłem z Kubą Dobroszczykiem (śmiech). Dowiedziałem się ostatnio od kogoś z Automobilkubu Kaliskiego, że pamięta sytuację jak w Poznaniu miałem takiego pięknego „dacha”. I ten ktoś mnie pyta: pamiętasz z kim zrobiłeś tego dacha? Pytam: z kim, bo kompletnie nie pamiętałem. Jak to z kim? Z Wichurą. A Wichura to była ksywka Kuby Dobroszczyka (śmiech). On był wtedy mega szalony. Więc Kuba był współudziałowcem mojego dacha… Później nasz klub się rozpadł, nie jeździłem w każdym razie. A na powrót trafiłem do kartingu za sprawą Grzegorza Karczewskiego. To człowiek poświęcony sportowi. Jego syn jeździł w pokazach i zadzwoniłem do niego, z myślą o moim Oliwierze. Zaczęło się od tego, że kupiłem „pięćdziesiątkę” do pokazów Birela. I mój młody jeździł.
I oczywiście nie wytrzymałeś, musiałem wrócić na tor.
W trakcie pierwszego sezonu ja również kupiłem gokarta, od Maćka Turkiewicza. I tak sobie jeździliśmy z synem cały następny sezon. Ja obsługiwałem dwa gokarty, więc męczarnia była straszna, ale jakoś to ogarnęliśmy. Gdy Oliwier miał przejść do wyższej kategorii, kupiłem mu gokarta… wtedy się rozmyślił (śmiech). Więc siłą rzeczy drzwi się otworzyły dla mnie. Jeżdżę już trzy i pół roku. Potem wciągnąłem Kubę Dobroszczyka. Kuba jest z Kalisza, więc bardzo często razem jeździmy na treningi, albo na zawody. Praktycznie jesteśmy na bieżąco cały czas. Często się spotykamy na pogaduchy. Kontakty mamy bardzo dobre. Ale na torze różnie bywa (śmiech).
Mam nadzieję, że w kolejnych rundach będzie równie dobrze. Życzę ci kolejnych zwycięstw w tym sezonie.
Nie podziękuję, żeby nie zapeszyć. Cieszę się ogromnie z tego wyniku i już nie mogę się doczekać kolejnych zawodów. Do zobaczenia w Bydgoszczy.
Jacek Pokojowczyk. Ze sportem kartingowym związany od wielu lat. Najpierw ścigał się w na silnikach WSK, by po bardzo długiej przerwie kontynuować swoją kartingową przygodę w Super Roku, a później w Rok GP. Na podium stawał dwukrotnie. Po raz pierwszy w 2014 roku w kategorii Super Rok na torze w Starym Kisielinie (3. miejsce), a ostatnio również w Starym Kisielinie wygrał rundę Rok GP. Pochodzi z Kalisza. Jest kierowcą, mechanikiem i szefem swojego jednoosobowego zespołu.
fot. Rafał Oleksiewicz (Polski Karting), Łukasz Iwaniak (Media4U)
Facebook
Twitter
Instagram
YouTube
RSS