Polacy z drużyny BRT osiągnęli historyczny wynik. Trzecia pozycja w Division One wyścigu 24-godzinnego w miniony weekend to najwyższe miejsce polskiego zespołu w tej prestiżowej imprezie. Polacy z składzie Artur Pel, Michał Gutt, Przemysław Chlebosz, Jarosław Kamieniarz, Paweł Kołodziej i Mariusz Książek znakomicie zaprezentowali się w Belgii na tle europejskich rywali.
O sukcesie, morderczym wyścigu, taktyce i specyfice tej imprezy rozmawiamy z Mariuszem Książkiem, kapitanem BRT podczas Eupen24h.
Jak długo przygotowywałeś się do tej imprezy?
Do takich imprez człowiek się przygotowuje całe życie. Jak patrzę na najlepszych halowych zawodników, Belgów czy Holendrów. Oni mają dwanaście, piętnaście, siedemnaście lat kartingowej kariery. Oto jest odpowiedź. Właśnie tyle lat trwa przygotowanie. Jak w każdym sporcie. Jeśli chce się osiągnąć wynik, to trzeba na to długo pracować.
Jeśli chce się osiągnąć wynik, to trzeba na to długo pracować.
Startowałeś w Belgii już po raz kolejny…
BRT pojechało do Eupen trzeci raz. Z roku na rok idzie nam coraz lepiej. Szczerze mówiąc wcale się nie spodziewałem takiego wyniku…
…Nie wierzę…
…No cóż, ja też (śmiech). To było poza moimi oczekiwaniami. Ale jak widać udało się. Wystarczy chcieć, ciężko pracować, stworzyć zespół, zebrać go odpowiednio wcześniej i wszystko dobrze zaplanować. …I się uda!
Jakie to uczucie odebrać taką „blaszkę”, nowe trofeum, której nikt Ci już nie odbierze?
Nikt mi jej nie odbierze, choć niewielu taką ma. Tak, Belgowie z Eupen są znani ze swoich atrakcyjnych nagród. W zeszłym roku było grawerowanie na szkle, w tym roku ciężka blacha. Ciekawe co wymyślą w przyszłym roku? Pucharów w ostatnich latach nie rozdawali (śmiech). Najprzyjemniejszym uczuciem jest chyba jednak wyczytanie naszej ekipy jako trzeciej po tak słynnych zespołach, coś pięknego. Nawet organizator przyznał mi się, że się nie spodziewał takiego wyniku po naszej ekipie.
Chyba wielu ludzi nie spodziewało się waszej trzeciej pozycji?
Podszedł do mnie jeden z zawodników drużyny, która przegrała z nami w ostatnich minutach i mówi: „two seconds, unbelievable”… To są właśnie te chwile, których nikt nam nie zabierze. Bardzo je sobie cenię i polecam. Możemy się tylko z tego cieszyć.
Oczywiście w przyszłym roku wracacie do Eupen?
Oczywiście. Teraz jest chwila odpoczynku, bo takie zawody to wręcz uszczerbek na zdrowiu i działamy dalej. Zaczynamy trenować i budować formę. Musimy być wszyscy jeszcze szybsi o ułamki sekund. Z każdym wyścigiem, z każdą imprezą. Trzeba iść do przodu. Musimy iść dalej. Zdaję sobie sprawę, że ciężko będzie powtórzyć ten wynik, bo poszliśmy już bardzo wysoko, ale będziemy się oczywiście starać, żeby go poprawić.
Podszedł do mnie jeden z zawodników drużyny,
która przegrała z nami w ostatnich minutach i mówi:
„two seconds, unbelievable”…
Opowiedz mi co czujesz …kiedy wjeżdżasz na taką imprezę, gdzie jest masa ludzi, wielu kartingowców, starych, przysłowiowych wyjadaczy, którzy na hali spędzają całe dnie. Są tam ludzie z całej Europy. A przecież ty również nie jesteś w tym środowisku anonimowy, bo zna cię wielu ludzi związanych z kartingiem halowym. Wchodzisz na halę, meldujesz się i co dalej? Co czujesz, co myślisz przed tak prestiżową imprezą jako jej uczestnik i kapitan zespołu?
Byłem tam już trzeci raz. Za pierwszym razem był ogromny stres. Za drugim również, ale już za trzecim było go znacznie mniej. Zimniejsza głowa i podejście do wszystkiego na chłodno. Myślę, że zapłaciłem już swoje frycowe w latach poprzednich. Teraz było znacznie łatwiej. Wyciągnąłem wnioski z poprzednich wyścigów i długo się zastanawiałem jak to rozegrać.
Właśnie. Słyszałem, że obok Artura Pela byłeś głównym strategiem taktyki tego morderczego wyścigu. Nie oszukujmy się, rywalizować non stop 24 godziny nie jest łatwo. To nie są 2-4 godziny, nawet nie 8. To cała doba!
To prawda. Ale nie można było „napisać” wszystkiego już na samym początku, bo przecież nie wiedzieliśmy czy da się pojechać cztery stinty (pojedyncze wyjazdy na tor, w tym przypadku godzinne – red.) czy sześć stintów parą. Musieliśmy to sprawdzić. Rozmowa z każdym zawodnikiem po każdym stincie. Ocena, jak możemy korzystać z jazdy, czyli jak długo możemy jechać parami. I oczywiście podejmowanie trafnych decyzji. Kto ma jechać, kto może iść spać lub odpocząć. To wszystko dzieje się wbrew pozorom szybko. Trzeba chłodno oceniać kto może iść odpoczywać, kto będzie pilnował rozwoju sytuacji, a kto wreszcie będzie w tym czasie jechał.
Słyszałem, że Przemek Chlebosz w ogóle nie odpoczywał…
Tak! To tak zwany efekt debiutanta. Przemek był na wyścigu 24-godzinnym pierwszy raz. Po wielu prośbach, żeby poszedł odpocząć powiedział: nie ma mowy! Za dużo adrenaliny. Dopiero po 35 godzinach, już w drodze powrotnej, wyłączył się praktycznie w połowie zdania podczas rozmowy (śmiech). Organizowaliśmy sobie w Belgii tak czas, aby każdy spełnił swoją rolę. Określona liczba czasu na torze w odpowiednim momencie, potem czas na odpoczynek, sen, godzinne przebudzenie i znów jazda. Myślę, że to zadziałało dobrze. Musieliśmy mieć atuty, by nie stracić całej energii już na samym początku. Przez pierwsze dwanaście godzin ja nie siedziałem w wózku ani minuty. Podobnie Artur Pel, który pojechał tylko jeden stint na początku, kwalifikacje. Swoje role każdy odgrywał w odpowiednim czasie. Na koniec zagraliśmy na najszybszych i najbardziej wypoczętych kierowców, aby dopełnili powinności i jak widać ta taktyka się udała.
Opowiedz krótko o kategoriach w tej imprezie. Wielu ludzi nie za bardzo się orientuje w regulaminie takich zawodów. Przyznam szczerze, że sam miałem z tym problem. Klasyfikacja generalna nie istniała, bo był podział na dwie grupy?
Owszem. Nie mogło być mowy o klasyfikacji generalnej, bo kategorie były różne wagowo. Jak sklasyfikować wszystkich skoro jadą dwie różne wagi? Jedna to była 80 kilogramów, a druga, zresztą w Eupen zawsze był taki zwyczaj, że 1/3 stintów jedzie się z wagą 100 kg, a 2/3 z wagą 80. Tę kategorię nazwano Division One czyli pierwsza liga i w tej kategorii było więcej drużyn. Więc trudno porównać te zespoły z zespołami, które wszystkie stinty jadą z wagą 80. Liczyliśmy. 20 kg różnicy na jednym stincie to jest jedno okrążenie! Więc jak ktoś ma stratę jednego okrążenia na jednym wyjeździe, a wyjazd trwa godzinę, to jak może konkurować z kimś kto jest lżejszy? A więc nie było klasyfikacji generalnej. Były dwie grupy drużyn i dwie klasyfikacje.
Po imprezie w Eupen rozmawiałem z Remigiuszem Drzazgą, również bardzo doświadczonym halowcem, którego poprosiłem o komentarz do waszego sukcesu. Jak odebrałeś ten komentarz?
Trudno mi się odnieść do tego co powiedział Remik. Jest tam dużo pochwał dla nas, ale wszystko „na zimno”. Z kolei wiem, że Remik bardzo pragmatycznie wszystko ocenia, a ja nie chcę oceniać jego. W sumie odebrałem jego komentarz pozytywnie, bo zaczął od zdania, że „możemy się ścigać z najlepszymi na świecie, mamy taki poziom”. Więc dla mnie jak najbardziej jest to duża pochwała. Ale niektórzy odebrali ten komentarz jako krytykę. Ja odbieram go pozytywnie.
Jakie było twoje pierwsze uczucie, pierwsza myśl, jak była flaga szachownica, koniec wyścigu?
Tak.. wiem o czym myślisz, dokładnie… „o kur…” (śmiech). To jest właśnie ta jedyna chwila, na którą podświadomie czekasz. Mieliśmy teoretyczne szanse na podium jeszcze godzinę przed końcem. Widziałem na swoim kalkulatorze, że nasi rywale mają do odstania jeszcze 60 sekund, a my mieliśmy wszystkie postoje wykonane, zmiany zrobione. Ich przewaga jest taka, że jak zjadą do pit-stopu to wyjadą za nami, a więc tylko czekałem na tę formalność. Dosłownie na kilka minut przed końcem wyścigu zjechali do boksu i wyjechali za nami. A więc od dłuższego czasu byłem gotów na to, że będziemy na trzecim miejscu, a jednak zawsze czeka się na oficjalny komunikat, na zapis na tablicy świetlnej, na swoją pozycję, aby zobaczyć ją na własne oczy i żeby wszyscy byli tego świadomi. Pod koniec przyszedł do nas organizator i pogratulował czwartego miejsca, a ja mu pokazuję: patrz, oni mają jeszcze jeden postój. Zerknął tylko podrapał się w głowę i odszedł, a za chwilę usłyszeliśmy przez głośniki, że trzecie miejsce przypadnie najprawdopodobniej polskiej ekipie. To przyjemne uczucie.
Co zapamiętasz po tegorocznym Eupen?
Każdy kierowca wyścigowy doskonale pamięta jak robi dobry wynik i przekracza linię mety to uczucie jest wtedy niesamowite. I nie ważne czy jest to wielka impreza czy mniejsza. Moment przekroczenia linii mety jest zawsze taki sam. Oczywiście jak się wykona dobrą robotę i wdrapie się wysoko. Polecam. To mega uczucie.
Rozmawiał Paweł Surynowicz
fot. Karting Eupen, archiwum
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Facebook
Twitter
Instagram
YouTube
RSS