W minioną niedzielę we włoskim Lonato odbył się wielki międzynarodowy finał Rok Cup. W kategorii seniorskiej Rok, najbardziej prestiżowej, zwyciężył polski kierowca Szymon Szyszko. Polak nie dał szans swoim rywalom pewnie sięgając po główne trofeum. Jednak tegoroczny finał miał również kolejnych polskich bohaterów.
Bohaterowie, o których chcemy napisać, kilka dni po międzynarodowym finale przestaną być anonimowi, jak do tej pory. Doskonale ich zresztą wszyscy znamy z polskiego padoku kartingowego. W ten ostatni weekend wykonali tytaniczną pracę, godną najlepszych mechaników i inżynierów kartingowych. I choć pracowali z fantastycznym kierowcą, który już wielokrotnie udowadniał swój kunszt i talent do ścigania, to wydarzenia tego ostatniego tygodnia z pewnością kwalifikują się na niejeden scenariusz.
Historia, którą chcemy Wam opowiedzieć należy do tych magicznych opowieści, które wytrawni, emerytowani inżynierowi opowiadają swoim wnukom. Wyobraźcie sobie starszego pana, który kilkadziesiąt lat spędził na kartingowym padoku. Jest jesienny wieczór, a wnuki ukochanego dziadka oblegają go w wygodnym fotelu i zerkają na trofea stojące tuż nad kominkiem. Aż się prosi, by dziadek opowiedział jedną z „tych” historii… Dzieciaki doskonale wiedzą, że ma ich w zanadrzu tysiąc, a każda jedna ciekawsza od drugiej. Dziadek zastanawia się tylko chwilę, ale doskonale wie, że historia, którą im opowie to finał międzynarodowy w Lonato w 2015 roku…
Zastanawialiśmy się czy każdy z kartingowców ma w swojej karierze taki weekend. Ten jeden. Najciekawszy, magiczny, o którym może z dumą opowiedzieć. Ostatnie kilka dni spędzone we Włoszech przez jedną z polskich ekip z pewnością zasługuje na taki weekend.
Posłuchajcie…
W najważniejszych zawodach Rok Cup startują zazwyczaj kierowcy uczestniczący w rozgrywkach tej serii. Ale każdego roku organizatorzy mają w zanadrzu tak zwane „dzikie karty”, dla wszystkich którzy wyrażą chęć startu w tej światowej imprezie, a nigdy nie uczestniczyli w rozgrywkach Rok. To miało wielkie znaczenie w kontekście polskiej ekipy, która do Lonato przyjechała kilkanaście dni przed zawodami. Pierwotnie w jej składzie mieli wystartować dwaj kierowcy z Polski. Jednak jeden z powodów osobistych został w kraju. Drugi, już na miejscu, po zaledwie kilku treningach doznał kontuzji eliminującej go z występu w imprezie…
Kornel Lenartowicz i Rafał Przybyło, bo o członkach zespołu Lenartowicz Motorsport jest ta historia, stanęli przed sporym dylematem. Zostali bez kierowcy, który miał reprezentować ich barwy w najbardziej prestiżowej kategorii tych zawodów, jaką bez wątpienia jest seniorski Rok. Widmo powrotu do kraju zajrzało im głęboko w oczy, a ich udział w imprezie jako zespołu stanął pod wielkim znakiem zapytania. Jak uczestniczyć w zawodach bez kierowcy? Jeśli dodamy do tego czyhający na nich, w związku z tym, niechybnie problem logistyczno-finansowy, będziemy mogli sobie wyobrazić w jakiej sytuacji znaleźli się polscy mechanicy. Do zawodów zostało zaledwie kilkadziesiąt godzin, a ekipa satelity fabrycznego Mach1 Motorsport bez kierowcy, z zazdrością patrzyła na tor South Garda, na którym już dawno rozpoczęły się treningi i testy przed najważniejszą imprezą serii Rok w tym sezonie. Formę szlifowało ponad 300 kierowców z całego świata.
Kornel i Rafał są doskonale znani na polskim padoku kartingowym. Kornel Lenartowicz, założyciel zespołu, od niemal 25 lat związany jest z niemiecką fabryką Mach1. To właśnie na podwoziach tego producenta pracują ze swoimi zawodnikami. Warto wspomnieć w tym momencie, że rama Mach1 jako jedna z pierwszych zachodnich marek pojawiła się w Polsce. Ciekawostką jest fakt, że na zestawie Mach1 z silnikiem KZH ustanowiono słynny, długo nie pobity przez nikogo rekord toru w Bydgoszczy. W sezonie 1991 ścigał się na Mach1 jako zawodnik …Kornel Lenartowicz. Od tamtej pory z małymi przerwami współpracuje z małą rodzinną fabryką spod Stuttgartu, miasta w którym swoją siedzibę ma słynna firma Porsche. Podwozie Mach z silnikiem seniorskiej kategorii Rok czekało na swojego kierowcę w Lonato, a polscy mechanicy podjęli desperacką próbę poszukiwania chętnego, który zechciałby wystartować na popularnej „Gardzie”. Do zawodów pozostały zaledwie 2 dni treningowe.
Pierwsze kroki skierowali do jedynego Polaka, który reprezentuje barwy fabrycznego zespołu Mach1 Motorsport, startującego w mistrzostwach świata i prestiżowym DKM, Pawła Myszkiera. Pech chciał, że Myszkier kilka tygodni temu doznał odnowienia kontuzji i nie był zdolny do występu w finale światowym Rok Cup. Ostatnią szansą był zatem irlandzki kierowca John Norris, który również pracuje dla fabryki Macha.
O ile dotarcie Irlandczyka do Włoch nie stanowiło problemu, o tyle dotarcie do samego irlandzkiego kierowcy, spędziło sen z powiek Kornelowi Lenartowiczowi. Norris, zagorzały kibic piłkarski (zresztą jak niemal wszyscy Irlandczycy), delikatnie mówiąc, pogrążył się w smutku po porażce jego reprezentacji z Polską w eliminacjach przyszłorocznych mistrzostw Europy i bardzo trudno było się z nim skontaktować. Ale jednak się udało!
Kolejny problem polegał na zwolnieniu Norrisa z pracy, bowiem jako elektryk pracuje w jednej z irlandzkich firm remontowych. Jego szef uznał na szczęście, że możliwość występu Johna w finale światowym zawodów kartingowych jest dostatecznym usprawiedliwieniem na kilka dni nieobecności i pozwolił na wyjazd do Włoch.
Kornel i Rafał zdobyli więc kierowcę, a dodatkowe wsparcie przyszło z Niemiec …kurierem. Irlandczyk przyleciał nazajutrz do Mediolanu prosto z pracy, niemal w roboczym ubraniu, a w Lonato stawił się bez kombinezonu i kasku. Jego nowi mechanicy zadbali jednak i o to. Z fabryki Macha przyjechała przesyłka, w której znalazły się najpotrzebniejsze akcesoria do startu w zawodach wraz z dodatkowym zapasem części do wózka, który jako jeden z dwóch Machów miał wystartować w zawodach. Drugim podwoziem Mach1 startował Duńczyk Rene Lohmann-Jørgensen.
Gdy John Norris pojawił się na torze w pełnym rynsztunku mógł zaliczyć jedynie trzy treningowe wyjazdy na tor i to w deszczu. Jak znaleźć odpowiednie ustawienia podwozia i dostroić sprzęt do indywidualnych potrzeb zawodnika w takich warunkach? Odpowiedź jest prosta. Potrafią to najlepsi specjaliści i prawdziwy zespół, który tworzą doświadczony kierowca, inżynier wyścigowy i mechanik. Tym zespołem bez wątpienia był w Lonato Lenartowicz Motorsport.
Wyobraźcie sobie jaki dylemat mieli polscy mechanicy i irlandzki kierowca, gdy okazało się, że nazajutrz po trzech krótkich treningach, w których zaledwie zapoznali się z torem oraz jeszcze nie w pełni dostosowali wózek do warunków wyścigowych, mieli wystartować w treningu oficjalnym. Czasówka ustawiała całą stawkę do startu w wyścigach kwalifikacyjnych. Kornel i Rafał zajęli się poszukiwaniem najdogodniejszej specyfikacji gaźnika.
Oddzielną sprawą jest specyfika podwozia Mach1. To doskonały sprzęt na deszcz. Nie ma sobie równych, a w połączeniu z dobrym kierowcą potrafi dostosować się do deszczowych warunków perfekcyjnie.
John Norris (242) na torze w Lonato.
Podobnie jak mechanicy, Norris znał podwozie od podszewki i doskonale z nim współpracował we wcześniejszych startach w mistrzostwach Niemiec czy pucharze świata. Ścigał się tam jednak w kompletnie innych kategoriach. W Lonato po raz pierwszy wystartował w serii Rok, w seniorskiej kategorii. Nigdy wcześniej nie jechał ani silnikiem Vortexa dedykowanym do pucharowej odsłony tej serii. Rzadko również występował na torze w Lonato, zaliczając tam pojedyncze starty we włoskim Winter Cup. W czasówce spisał się jednak nad wyraz dobrze. W stawce 56 kierowców uzyskał trzeci czas w treningu oficjalnym! Czy ratunkiem był przysychający jeszcze tor, na którym jego wóz niemal frunął rozbryzgując pozostałą na asfalcie wodę, czy może kunszt Irlandczyka, który błyskawicznie dogadał się ze swoim Machem?
Polski zespół mógł rozpocząć prawdziwe testy ustawień tak naprawdę dopiero w wyścigach kwalifikacyjnych. Trzy biegi, w których kierowcy nie tylko walczyli o jak najwyższe pozycje, ale przede wszystkim o awans do grupy finałowej. Po wyśmienitej czasówce John trafił do jednej grupy z faworytem zawodów, polskim kierowcą zespołu Speedkart Szymonem Szyszko. W pierwszym wyścigu wystartował z drugiej linii. Stracił dwie pozycje, meldując się na mecie na piątym miejscu. Zaledwie jeden wyścig wystarczył, by uzyskać odpowiedź dla dwójki polskich inżynierów jakie ustawienia w warunkach wyścigowych preferuje Irlandczyk.
Kolejny wyjazd na tor to druga pozycja i szczegółowe badanie techniczne, któremu poddano wóz Norrisa. Sędziowie nie znaleźli jednak nic niestosownego w sprzęcie irlandzkiego kierowcy, co tylko potwierdzało jego znakomitą adaptację w rywalizacji i potężne wyścigowe doświadczenie. W ostatnim wyścigu kwalifikacyjnym Norris znów zajął miejsce w czołówce. Tym razem meldując się na mecie na trzeciej pozycji. Wówczas jasne było, że ten wynik daje pewny awans do grupy finałowej. Mało tego, start z czoła stawki w prefinale. Na polu walki w decydującej rozgrywce pozostał tylko jeden Mach, właśnie ten Norrisa. Duńczyk ścigający się drugim Machem odpadł z rywalizacji o główne trofeum. Mało tego. To właśnie wózek prowadzony przez irlandzkiego kierowcę polskiego zespołu miał zmierzyć się jako jedyny w stawce z produkcjami włoskiego koncernu OTK. Na liście startowej grupy finałowej na próżno by szukać innych marek. Walka o główne trofeum miała rozegrać się wśród 26 wózków Tony Karta, 4 wózków Kosmic, 2 marki FA, jednego Exprita i jednego Macha. A więc Mach kontra 33 zestawy tego samego producenta… Spore wyzwanie.
Polscy mechanicy odzyskali spokój. Z kompletem ustawień po trzech wyścigach mogli już tylko czekać na dobry występ Irlandczyka, co zresztą sprawdziło się w prefinale. Norris pojechał szybko otwierając grupę pościgową za Szymonem Szyszko. Gdy tuż za kierowcą z Republiki Południowej Afryki Jonathanem Aberdeinem wyjechał na ostatnią prostą, jasne było, że znajdzie się w pierwszej trójce. Ale Aberdein tuż przed metą spróbował zastosować kombinację, dającą mu przewagę na starcie w kolejnym wyścigu, wielkim finale, który miał się rozegrać kilkadziesiąt minut później. Celowo, w ostatniej chwili wykonał niebezpieczny manewr, pozbawiając się drugiego miejsca na rzecz Norrisa, samemu ustawiając się na trzecim. Ta taktyczna zagrywka miała na celu start tuż zza pleców lidera Szymona Szyszko. Teoretycznie lepsza pozycja do startu od zewnętrznej części toru miała dać Południowoafrykańczykowi przewagę nad Norrisem i możliwość nawiązania walki tuż po starcie z Polakiem. Aberdein dostał za to burę od sędziów. Rozważano nawet dotkliwą karę za stworzenie niebezpieczeństwa w ostatniej sekwencji wyścigu prefinałowego, ale skończyło się tylko na ostrej reprymendzie. Wózek Norrisa miał więc ruszyć do wielkiego finału z pierwszej linii. Widzieliśmy więc kierowców dwóch polskich zespołów na czele całej stawki najbardziej prestiżowej kategorii Rok Cup. To pierwsza taka sytuacja w historii.
Choć finał miał swojego głównego bohatera, w pozostałych rolach z pewnością wystąpili polscy mechanicy i Irlandczyk John Norris. Wielka przygoda Norrisa w Lonato zakończona drugim miejscem w wielkim finale dała niewątpliwy sukces zespołowi Lenartowicz Motorsport. Troszeczkę przemilczany po tych zawodach na polskim kartingowym forum w internecie czy w mediach społecznościowych całego kartingowego środowiska związanego z serią. Norris, zdaniem swoich mechaników kierowca kompletny, wykonał robotę jak rasowy zawodowiec. Startując niemal od zera, na nieznanym silniku i w nowym towarzystwie, sprawił, że praca dwójki skromnych inżynierów, a niewątpliwie wielkich specjalistów zyskała uznanie podczas włoskiej imprezy. Niech żałuje włoski kierowca Vittorio Travaggin, który zrezygnował ze współpracy z Kornelem i Rafałem kilka dni przed rozpoczęciem zawodów. Z pewnością nie zawiódłby się na zespole. Skromnym, małym, pracującym w cieniu fleszy i wielkich słów, jak ich patron firma Mach1. Ale jakże profesjonalnym.
Już po wszystkim. Rafał Przybyło, John Norris i Konrad Lenartowicz.
Postanowiliśmy napisać tę historię nie dla rozgłosu niemieckiego producenta czy ku uciesze Kornela Lenartowicza i Rafała Przybyło, ale przede wszystkim, by uświadomić całemu środowisku, że nie tylko mamy doskonałych kierowców. Również mechaników, którzy mimo beznadziejnej sytuacji i wielu problemów, potrafią stanąć na wysokości zadania i wywalczyć sukces. A sukces to niewątpliwy, bo wywalczony podczas światowej imprezy.
Ich praca to lekcja wiary i determinacji. Wbrew kolejnym przeciwnościom. Wbrew racjonalnym przesłankom. Wbrew rywalom wokół. Wbrew zwątpieniom, czy damy radę, czy warto, czy powinniśmy. To doskonały przykład waleczności, sportowej zuchwałości, która powinna charakteryzować tych, którzy walczą o swój sukces. Lekcja tego, że walczyć trzeba do końca. A kiedy nas wyrzucają drzwiami, trzeba wchodzić oknem. Nagroda bywa wtedy słodka i smakuje lepiej. Jest cenniejsza…
fot. Łukasz Iwaniak (Media4U), Lenartowicz Motorsport
Facebook
Twitter
Instagram
YouTube
RSS