Exclusive. Sławomir Murański specjalnie dla Polskiego Kartingu.
O Grand Finals, ostatniej największej imprezie Rotax, w której uległ wypadkowi. O kulisach imprezy, o anatomii swojego wypadku w Sarno, o polskich kierowcach i finałach wszystkich kategorii. Przeczytajcie szczere wyznanie najlepszego polskiego kierowcy DD2 Masters, ubiegłorocznego mistrza Europy Rotax.
Sławomir Murański to najbardziej utytułowany kierowca Rotax w Polsce. W trakcie swojej dotychczasowej kariery kartingowej zdobył aż 10 biletów na Grand Finals, sześciokrotnie wystąpił w wielkim finale, traktowanym jako mistrzostwa świata kierowców Rotax. Ma na swoim koncie tytuł mistrza Polski, mistrza Europy Rotax (wygrał Euro Trophy) oraz trzy europejskie puchary tej serii, Central Eastern Europe i Nordic Challenge. Siedmiokrotnie sięgał po kartingowy puchar Polski. Był kapitanem polskiej reprezentacji na Grand Finals w Portugalii i najstarszym członkiem ekipy na tegoroczny, włoski wielki finał. Ma na swoim koncie niezliczoną ilosć wygranych wyścigów, weekendów wyścigowych w Polsce i Europie. Stawał na podium zawodów na całym kontynencie, od Portugalii, aż po Łotwę. Wartość tych sukcesów jest niesamowita, bowiem swoją karierę kartingową Murański rozpoczął w wieku lat 28, w którym wielu zawiesza swój kask na kołku.
W pierwszym heacie kwalifikacyjnym 20. edycji Rotax Grand Finals, który zakończył się w miniony weekend Sławomir Murański uległ wypadkowi, który wykluczył go z tej imprezy. Obrażenia okazały się skomplikowane i polski kierowca musiał przejść operację w jednej z podwrocławskich klinik. Spotkaliśmy się z nim wczoraj, dzień przed operacją. Przygotujcie się na długą i szczerą opowieść…
Rozmawiał Paweł Surynowicz.
Chciałbym poprosić Cię o ocenę finałów. Po kontuzji spędziłeś na trybunie sporo czasu, nie mogąc się ścigać. Pokusisz się o ocenę finalistów i finałów?
Cóż mogę powiedzieć o zawodnikach, którzy potracili tytuły? Jest mi bardzo przykro. Cieszyłem się jak Julek wjeżdżał drugi na metę, w przekonaniu, że Polak będzie miał podium. A dodatkowo jak dowiedzieliśmy się chwilę później, że pierwszy na mecie dostał trzy sekundową karę. To już w ogóle byłem szczęśliwy, mimo że siedziałem na trybunach czując okropny ból barku. To był dobry początek dnia i fajne uczucie, że w końcu my Polacy mamy jednak silną ligę i są chłopaki, którzy jadą szybko. W mini było rozczarowanie, bo Kacper Turoboyski jechał dobrze, ale w finale startował z dalekiej pozycji i nie miał praktycznie szans na przebicie się wyżej. Szkoda, bo on potrafi szybko jechać, co zresztą udowodnił w kwalifikacjach.
Finał juniorów był bardzo emocjonujący…
Jak przyszedł finał juniorów to pomyślałem, że może moglibyśmy mieć dwóch Polaków na podium. Pyłka szedł jak burza, prowadził pół wyścigu, nawet jak ktoś go wyprzedził, to zaraz skutecznie kontratakował i znów prowadził. Marcel Surmacz z kontuzją ręki jechał spokojnie, ale był cały czas w czołówce. O Oliego się nie martwiłem, bałem się tylko żeby Marcel nie spadł niżej. Ostatecznie szóste miejsce Marcela było super. Szkoda Pyłki. Bardzo żałuję, że w finale nie pojechał Gutek Wiśniewski. To niezwykły walczak, rycerz, wojownik na torze. Jako jedyny w tym sezonie zaliczył dwa finały światowe. W Lonato świetnie sobie radził, w Sarno poszło mu gorzej, ale taki jest właśnie tor w Sarno. Gucio jest świetnym kierowcą i wielka kariera przed nim. Zobaczysz.
Senior?
W seniorze widziałem dramat Bardasa. Ciągle spadał i spadał w stawce i nic nie mógł zrobić. Podczas jazdy pokazywał na silnik. I walił ręką w ten swój silnik. Myślałem, że w zawór, że może mu nie pracuje jak powinien. Ewidentnie nie miał prostej, a wszyscy przejeżdżali koło niego jak koło roweru. Spadł chyba na 25. pozycję, także lipa. Bardzo było przykro na to patrzeć.
Finał twojej kategorii…
W finale DD2 Masters nie miałem komu specjalnie kibicować. Kiryll nie wszedł do finału. Kibicowałem Pesevskiemu. Pomyślałem sobie, niech chłop wygra. Ma sezon życia. Trochę za sprawą mojego pecha, bo wiele razy mi mówił, że on wie, że ja bym z nim wygrał, ale ewidentnie nie miałem szczęścia. Tak było w Jesolo na Bonus Cup, tak było w Adrii, w kilku wyścigach CEE i Euro Trophy. Powiedział mi, że jest tego świadomy. A to powietrze mi zeszło, a to crash w Słomczynie. Robert zawsze spijał śmietankę po moich niepowodzeniach. Liczyłem na niego w finale i mu kibicowałem i udało się. Pesevski wygrał.
DD2 i finał Kacpra.
W DD2 wiadomo było, że to będzie pokaz super jazdy Kacpra Bieleckiego. Liczyłem, że będzie szósty-siódmy. Jakby udał mu się start jak Julkowi w micro, to wtedy szanse by urosły. Ale się nie udało. Był straszny młyn po starcie, Kacper stracił chyba zderzak w tym młynie. Trzeba mieć szczęście, żeby to się udało jadąc w „strefie kamikadze”. Ale Kacper nie stracił determinacji. Cisnął dalej. Dwunaste miejsce uważam za bardzo dobre. Tym bardziej, że jechał bardzo szybko i nadrabiał stratę do czołówki. Na początku wyścigu było siedem sekund straty do lidera, a na koniec już tylko pięć. Pech z tą dyskwalifikacją zaprzepaścił szanse na podium, ewidentnie. Bardzo mi się podoba stanowisko Kacpra. Albo podium albo nic. Nie ważne czy jesteś piąty, dziesiąty, dwudziesty czy trzydziesty. Ważne jest podium. Jak jesteś czwarty czy dwudziesty czwarty to szampana nie pijesz, piją tylko ci na podium.
Masz już na koncie dziesięć biletów na Grand Finals. Startowałeś po raz szósty w wielkim finale. Rozmawialiśmy przed imprezą i zapytałem cię jak to jest wciąż być na topie. Zaprzeczyłeś wtedy, skromnie, że do tego „topu” jeszcze ci daleko. Ponawiam pytanie, bo sam udział w Grand Finals to wielki sukces, bo w tych zawodach prawo startu mają tylko mistrzowie swoich serii narodowych bądź imprez międzynarodowych Rotax. Grand Finals to właśnie „top”. Spotykają się tam najlepsi kierowcy świata w serii Rotax. A ty byłeś tam po raz szósty z rzędu.
Jechałem tam z bardzo dobrym nastawieniem. Bez presji. Wiele pracowaliśmy w tym sezonie nad moją głową i myślę, że dużo udało się wypracować. Nie miałem tej przytłaczającej presji, która zawsze była obecna przy okazji startu w Grand Finals. Byłem bardzo zadowolony, bo zacząłem czuć więcej przyjemności z wyścigów. Wcześniej gdzieś się w tym wszystkim zatraciłem, a ta presja mnie po prostu zjadała. Zauważyłem, że u Mariusza (Bieleckiego, w teamie 46Team – red.) zaczęło działać to w drugą stronę. Im więcej przyjemności tym lepsze nagrody, to znaczy zwycięstwa lub dobre miejsca w dużych międzynarodowych zawodach. W poniedziałek czułem trochę stresu, w pierwszych treningach. Ale później zacząłem to wszystko inaczej tłumaczyć. Frustracja, która się pojawiła dotyczyła bardziej problemów ze sprzętem, który nie działał jak powinien. Nowy sprzęt, a tu jakieś przerywanie co zakręt, dziwne rzeczy się działy, ale udało nam się przetrwać ten pierwszy dzień.
Jak było później?
Drugiego dnia, pierwsze dwa treningi też były jeszcze z problemami. Ale ostatni trening był już super, jechałem poniżej minuty, w tempie, w którym inni zawodnicy byli za mną. To był dobry prognostyk, że będzie dobrze w wyścigach. We środę trochę nie trafiliśmy z ustawieniami. Złe położenie kierownicy, fotela. Trochę nie wygodnie mi się jechało. Sama czasówka była mega „spieprzona”. Jechałem za wolnym zawodnikiem i zrobiłem tylko jedno szybkie pomiarowe okrążenie, które de facto okazało się moim najlepszym w całym treningu oficjalnym i dało mi czwartą pozycję w grupie i trzynastą w całej stawce. Nie było źle, ale czułem że mogę pojechać jeszcze szybciej. Niestety zostałem zablokowany na torze przez jakiegoś marudera, który nic kompletnie nie widział. A mówiono na briefingu, żeby na to uważać, żeby nie przeszkadzać sobie na czasówce, że to bardzo ważne dla wszystkich kierowców. Co zrobiłem sobie miejsce i rozpoczynałem szybkie okrążenie, to znów dojeżdżałem na kogoś wolnego i zatrzymywałem się. Próbowałem tak chyba ze cztery razy. I już mi się nie udało pojechać szybciej. Zjechałem z czasówki zły.
Trzynasta pozycja nie była chyba najgorsza?
To prawda. Przeliczyłem to później na pozycje w heatach i okazało się, że to mi daje trzecią, czwartą linię startową w wyścigach eliminacyjnych, więc udało mi się uniknąć „strefy kamikadze”, czyli dalszych pozycji, gdzie zawsze jest gorąco. Pomyślałem, że powinno być mi łatwiej, a poza tym, jeśli będzie to samo tempo to będzie dobrze.
Pierwszy heat…
No i przyszedł ten feralny pierwszy wyścig kwalifikacyjny… Po starcie fajne to wyszło, nawet nie straciłem zbyt wiele udało mi się zachować siódme miejsce. Minęło okrążenie, stawka się ułożyła. Minąłem jednego gościa, za zakręcie przed prostą. Od razu dojechałem do Matelica. W środku toru to mi nawet przeszkadzał. Był wolny.
Miałeś szybsze tempo.
Tak. Pokazywał mi rękami, żeby jechać do przodu, gonić czołówkę. Ale mnie to za bardzo nie interesowało, żeby jechać za nim. Wlec się na wolniejszym kierowcą. Znam go z tej strony. On potrafi pojechać dobrą czasówkę, ale w wyścigach jest wolniejszy. Nie wiem czy zjada go stres, presja. Takiego samego tempa po prostu nie ma. Tak samo było na Le Mans. Trzasnął dobrą czasówkę, a w heatach spadał w stawce. I wtedy też go zahaczyłem, też dostałem za niego pięć sekund za zderzak. Był po prostu wolniejszy. I mimo że pokazywał mi: „jedźmy” widziałem, że czołówka nam odjeżdża bardzo szybko. Moim zadaniem było więc jak najszybciej go wyprzedzić, żeby gonić przód. Chciałem powalczyć o wysokie miejsce, żeby punktów było mniej, więc nie mogłem dopuścić, żeby oni odjechali zbyt daleko. No i przyszło to moje wejście…
Byłeś bardzo napędzony.
Wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Byłem od niego dużo szybszy. Wyszedłem z zakrętu za nim na zderzaku i po prostu w miejscu gdzie się hamuje opóźniłem hamowanie. Skręciłem kierownicę i chciałem się wbić wewnątrz zakrętu, żeby go wyprzedzić. Ale Matelic wykonał bardzo dziwny ruch. Nie mówię, że to jest jego wina, bo wina ewidentnie jest po mojej stronie. Niepotrzebnie to zrobiłem. Ale on jakoś tak dziwnie skręcił. Przez moment wydawało mi się, że za wcześnie. Najechałem mu na tylne koło. A wiadomo, że jak jedno koło wejdzie na drugie to jest jak z procy. Mogę tylko powiedzieć, że te zderzaki od wózków seniorskich nie były dobrym pomysłem. Gdyby zamontowano klasyczne zderzaki od DD2, mogłyby mi pomóc w tej sytuacji. Zderzak zamortyzowałby dotknięcie koła i nie pozwoliłby na przeskoczenie go.
Dlaczego właśnie takie zderzaki zamontowano. Było jakieś wytłumaczenie?
Nikt nic nie mówił. Nie mieliśmy żadnych informacji dlaczego to zostało zamienione. Nikt nic nie mówił, też nikt o nic nie pytał. Ja też nikogo nie pytałem, dlaczego w DD2 są inne zderzaki. Z promotorami nie było żadnego kontaktu w tej sprawie. Przyszli raz na jakiś czas Tomek Kędziora z Łukaszem Kamiński. Ale na zasadzie „cześć-cześć” i tyle. Nie były to zbyt długie odwiedziny. Ja nie zdążyłem zapytać o tę sprawę. Ale z drugiej strony nie wiem czy oni potrafiliby odpowiedzieć na moje pytanie, bo nie wiem czy oni w ogóle się zainteresowali dlaczego tak jest. Generalnie to wszystko było dla mnie dziwne. Wiadomo, że w DD2 są większe prędkości, że jednak sytuacje przy takich prędkościach mogą być bardziej niebezpieczne.
Ale wróćmy momentu tego wypadku…
Najechałem na niego, zobaczyłem niebo. A za chwilę wyciągnąłem prawą rękę, żeby się osłonić przed wypadkiem i chyba to spowodowało, że złamałem obojczyk, bo jak padałem to jeszcze przygniótł mnie wózek. Jedyne co pamiętam to jak lecę, szorowanie po aslafcie, lecące kamienie między mną a wózkiem. Jak się zatrzymałem, to pierwsza moja reakcja to wstać i jakoś spróbować się pozbierać. Ale niestety już nie było się z czego zbierać. Wstałem, pokazałem w trybuny, że jest wszystko OK. Tam stali promotorzy, nasi ludzie. Widziałem wystraszone oczy Marty Kręt…
Wyglądało to bardzo dramatycznie.
Wstałem szybko, bo to był taki odruch. Jestem walczący człowiek, nie poddaję się zbyt łatwo.
Nie jak piłkarze, którzy leżą na trawie i czekają na pomoc medyczną.
Dokładnie. Czułem, że jestem odrapany. Widzę, że z wózkiem ciężko. Pierwsze co pomyślałem, że będzie dużo przy nim roboty i że dużo punktów straciłem w pierwszym heacie i trzeba będzie mocno walczyć w następnych. Ale nagle przyszedł ból z obojczyka. Dotykałem się w to miejsce i próbowałem sprawdzić co tam jest. Jak podniosłem prawą rękę tylko do połowy, poczułem nagłe ukłucie i doszło do mnie, że to już koniec. Jest już po zawodach. Wiedziałem, że coś złego się stało. Nie wiedziałem jeszcze, że to obojczyk, ale że jest źle. Zdjąłem kask, poszedłem stamtąd, wyścig trwał. Nie przerwano tego wyścigu, bo kierowcy wstali, wózki w bezpiecznym miejscu. Nie było potrzeby przerywania rywalizacji.
Co było potem?
Pokazano mi, żebym szedł do medyków. Poszedłem w tamtą stronę. Tam stała grupa chłopaków, którzy pytali czy jest OK. Powiedziałem” „Nie wiem, bark mnie bardzo boli”. Wszedłem na salkę, gdzie przyjmują lekarze, rozebrano mnie z kombinezonu. Wtedy to już czułem coraz większy ból. Wszelkie zadrapania nie zrobiły na mnie większego wrażenia tylko ten ból. Kłucie straszne w barku. I okazało się, że jak dotknąłem w to miejsce to poczułem wystającą kość. I dopiero wtedy już doszło do mnie, że to jest koniec imprezy. I że jest niedobrze. To uczucie , które cię ogarnia w tym momencie nie jest zbyt ciekawe. Płakać się chce, przychodzi złość, że tak się stało. Adrenalina jeszcze buzuje. Słabo to wspominam.
Współczuję. Nie są to zbyt dobre momenty.
To prawda. Dzięki. No i ubrano mnie z powrotem w koszulkę, poinstruowano, że mam jechać do szpitala i wyszedłem. Kurcze, to był kawał drogi z powrotem. Kombinezon mi spadał na kolana, kask w lewej ręce, prawa unieruchomiona. I podszedł do mnie Piotrek Bardas, tata Olka. Widział jak się męczę. Pomógł mi, zawiązał kombinezon, wziął kask. I poszliśmy do namiotu. Wokół zaczęli pojawiać się ludzie. Moja Gracjana, Mariusz Dąbrowski, mój były mechanik. Ogólnie była rozpacz, bo powiedziałem, że chyba jestem połamany i już nie pojadę w Grand Finals. Pojawił się Tomek Kędziora i pyta mnie czy żyję. Żyję odpowiadam, ale chyba mam złamanie. To pierwsze co mi odpowiedział: „wiesz, że na własne życzenie…” Nieźle mnie podniósł na duchu. Wiedziałem, że jest to moja wina i że popełniłem błąd. Wcale mi nikt nie musiał powtarzać tego po pięć razy. Byłem tego świadomy, wiedziałem co zrobiłem. To wejście było za szybkie i mogło mieć takie konsekwencje. Zaryzykowałem, miałem swój plan w głowie. Ale w takim momencie niekoniecznie chcesz słyszeć takie słowa. Są dołujące.
Tomek Kędziora występował w jakiej roli na Grand Finals?
Nie wiem w jakiej roli. Jest zawsze blisko promotora. Może to on jest promotorem? Nie mam pojęcia w jakiej roli tam występuje, jaką ma funkcję. Jest zawsze przy promotorach i traktuje się go jako promotora, bo zajmuje się też chyba różnymi sprawami. Podszedł też Łukasz Kamiński, inni ludzie. Wszyscy starali się uświadomić mi, że jest to moja wina. Chyba niepotrzebne były to słowa, bo mleko już się rozlało. Nikt tego nie mógł już zmienić. Nie wiem po co wszyscy w ten sposób reagowali. Raz się podejmuje dobre decyzje, raz złe. To wszystko. Ta akurat była zła. Tyle. Gdybym miał nie podejmować ryzykownych decyzji, to lepiej, żebym nie jeździł w tym sporcie. Musiałbym „zamiatać ogony” całe życie. Ryzyko jest zawsze. Konsekwencje różne. Tak sobie właśnie myślę, leżąc w szpitalnym łóżku i czekając na operację.
Jak odbierasz imprezę samą w sobie? To już twój szósty finał. Jak na przestrzeni tych sześciu lat oceniasz Grand Finals?
Organizacyjnie to imprezy w Walencji i Portimao zrobiły na mnie największe wrażenie. Począwszy od Welcome Party, a skończywszy na ostatniej imprezie kończącej wydarzenie. Za każdym razem odnosiłem wrażenie, że Grand Finals to jest coś wielkiego. Od 2016 roku jakość jakby troszeczkę spadała, a może to tylko moje wyobrażenie o wielkim finale powszedniało. Ale fakt faktem, że na imprezach powitalnych i jedzenie nie było takie super, jak w tych wcześniejszych imprezach, więcej alkoholu. Tak naprawdę to nie wiem dla kogo było to piwo i wino na stołach. Dla mechaników? Kompletnie nie wiem. Ja na przykład nie piję na takich imprezach, w takich miejscach. Dla mnie wyglądało to trochę dziwnie, ale wiem, że to po prostu dla tej całej „wiary”, która przyjeżdża na imprezę. Jedzenie szybko zniknęło, alkohol został. Wyglądało jakby był głównym elementem menu. Niestety, na Drivers Party na zakończenie w tym roku nie byłem, więc nie mogę powiedzieć jak było. Ale jakieś dodatkowe opłaty za uczestnictwo w imprezie powitalnej, na którym był Team Contest, to lekkie nieporozumienie. Wiadomo, że każdy chciałby tam być, i rodzice i kierowcy, i mechanicy, wszyscy z ekipy. Team Contest w naszym wykonaniu to było jakieś nieporozumienie, katastrofa. Weszliśmy na tą scenę i nie wiedzieliśmy co robić, a muzyka była tak przytłaczająca, że pomyślałem, że najlepiej by było jakbym zszedł z tej sceny. Natomiast prowadzący, atmosfera, cała organizacja była świetna.
A pod kątem sportowym?
Rywalizacja zawsze stoi na wysokim poziomie. W tym roku był jeszcze wyższy. Jeśli chodzi o sędziowanie to chyba kłopotu trochę sędziowie mieli. Albo ściągnięto nie tych ludzi do sędziowania, którzy powinni sędziować albo nie wiem. Nie można komuś kto ma ściągnięty zderzak nie przyznawać kary, a przy wypychaniu z toru podczas jazdy kierowca zawsze powinien być pociągnięty do odpowiedzialności. Sytuacja z Julkiem Ociepą. Widziałem ją na własne oczy. Mnie całe życie uczono, że jeżeli to ja znajduję się pierwszy, przed kierowcą, który jest z tyłu, to ja nadaję kierunek jazdy, a nie powinienem ustępować pierwszeństwa czy uważać na to co się dzieje za moimi plecami. Julek był właśnie w takiej sytuacji, zresztą jest zapis wideo, który krążył już w Internecie. To kierowca, który jest z przodu ma pierwszeństwo w pokonywaniu zakrętu. A Julek właśnie za to został ukarany. Słabe to. No i ten dziwny zbieg okoliczności, że to wszystko Nowozelandczycy, spod ręki Josha Harta. To bardzo dziwne, bo i w Juniorze sytuacja z Olim Pyłką, gdzie Nowozelandczyk go wypchał i to było ewidentne, zresztą było to na filmach, że Oli dostaje strzała i wypada z linii przejazdu, już łapie brudny tor i nie ma sensu ścigania i dalszej jazdy. I w Micro, gdzie Julek jedzie prawidłowo, legalnie. Wyprzedził gościa, był przed nim i on mógł wybierać linię toru jaką chciał, czy ciasno wejść w zakręt czy szeroko. Wybrał szeroko i zahaczył o zderzak kierowcy z tyłu, którego wyrzuciło poza tor. A ten powinien zwolnić i ustawić się za Julkiem i próbować go atakować po wewnętrznej. I tyle! A to bardzo dziwna sytuacja, dziwna decyzja sędziów. Mielibyśmy pierwszego mistrza świata w Rotaksie. Rozumiem frustrację rodziców. Nawet gdyby Julek przyjechał drugi, Litwin nie dostał kary, to jest to bardzo wielki sukces. Julek zapracował sobie na to przez cały sezon.
Sprawy techniczne, bo rozmawialiśmy już wcześniej i ten temat się pojawiał w naszych rozmowach?
Dziwna sytuacja powstała w mojej kategorii DD2 Masters, bo filtr powietrza był na twardo zamontowany do ramy i wielu kierowców miało problemy silnikowe, ja też między innymi. I inżynierowie Rotax sobie wymyślili, że dadzą taką dużą gumową podkładkę pod filtr, żeby drgania z ramy nie przenosiły się na filtr powietrza, bo filtr daje z kolei drgania na gaźnik i w gaźniku robi się z paliwa piana. Paliwo się buzuje, co powoduje, że co zakręt jest przerywanie silnika. Pierwszy raz widziałem na Grand Finals, żeby ktoś popołudniu jeździł po torze i testował wózki. A to był globalny problem z silnikami w DD2 Masters…
..i za filtr powietrza „dyska” dostał Antti Ollikainen.
Szczerze powiedziawszy nie dowiedziałem się za co dostał wykluczenie, ale tak, został zdyskwalifikowany. To przecież wicemistrz z poprzedniego roku! Może jego mechanicy mieli jakiś z tym problem i szukali rozwiązania? Nie jestem absolutnie skłonny do tego, żeby zasugerować, że Antti i jego ekipa celowo zrobiła coś nieregulaminowego. Absolutnie! Żeby przyśpieszyć, oszukać. Nic z tych rzeczy. Jeżeli był „dysk” techniczny to tylko wynikający z jakiegoś błędu, pomyłki, a nie z chęci przyśpieszenia czy oszukania. Antii to bardzo szybki kierowca, pokazał to w kwalifikacjach i heatach. Ale faktem jest, że problemy techniczne miały miejsce i wielu kierowców na to narzekało. Wiem, że było otwieranie wszystkich silników w nocy. Promotorzy Rotax wymieniali „domki”. Nie wszyscy zgłaszali się z problemami, ale skoro u wielu zostało to wymienione więc podjęto decyzję, że zostaną wymienione wszystkie. Więc w nocy wymieniano wszystkim. W każdym jednym gokarcie.
A to niosło za sobą kwestię korygowania ustawień… To też mogło niektórym kierowcom zepsuć pewne ustawienia. Między innymi Olkowi Bardasowi, który mocno narzekał na to po kwalifikacjach.
Być może wstawiono mu zły zamiast dobrego. Nie wiem. Choć wiem, że Olek doskonale jest znany włoskim przedstawicielom Rotax, mechanikom i inżynierom. Zresztą znamy się osobiście wszyscy. Jeździmy po torach i się zawsze witamy i zamieniamy kilka słów. A Olek startował w ekipie Włoch, więc rozumiem, że bardziej przychylnie patrzono na niego niż kogoś innego, nie uważam, że ktoś chciałby mu zrobić psikusa. Zresztą nie sądzę, żeby można było zrobić taką operację w jedną noc, a więc wymianę usterek w 360 silnikach. To musiało być kilka ekip. A wiadomo, inna ręka, inne przekręcenie, inny efekt później na torze. Z pewnością nie wyszło tak samo u wszystkich. To jest normalne. Mogło mieć to jakiś wpływ. Wydaje mi się, że nie był to zbyt dobry ruch, ale był. Poza tym teraz było trochę inaczej. Na wcześniejszych finałach zawsze w przed wejściem i wyjściem z treningów wolnych stali inżynierowie Sodi, którzy czuwali nad całością zagadnienia. Podpowiadali co można regulaminowo, a czego nie wolno. Dokręcali hamulce, pierścień, fotele. Jeżeli zauważyli coś co było nie tak, to mówili: „Słuchaj, na następnym treningu, nie możesz tego tak mieć.” Pamiętam, jak zwracano uwagę na zaklejanie taśmą łopatek biegów, bo darły strasznie rękawice. Mówiono, panowie na Euro Challenge możecie to robić, tutaj nie. Paul Klaassen, sędzia, nie pozwala. Koniec kropka. A tutaj czegoś takiego nie było, a później ofiarą czegoś takiego padł później Kacper Bielecki. Bo jakby wcześniej ktoś mu powiedział, „słuchaj, na treningach wolnych masz telemetrię i możesz jej używać, ale wiesz, że w wyścigach nie wolno” – nie doszłoby do „dyska” technicznego. Kiedyś większą uwagę zwracano na to. Obsługa Sodi, Birela, Pragi czy Rotax podpowiadali, zwracali uwagę. Teraz tego zabrakło.
Kacper stracił praktycznie szansę przez to na dobry wynik.
Dokładnie. Nawet wiem, że była taka sytuacja z wagą, że brakowało chłopakom po 200-400 gram to ich przepuszczano. Tarowano wagę, były jakieś problemy. I podobno był taki przepis, że jak brakuje 200 gram to się mieścisz w wadze. No, ja chciałbym przypomnieć, że za 200 gram to w 2015 roku wykluczono Łukasza Bartoszuka. Uważam, że jest to nie w porządku. Brakuje 200 gram, out. Niestety, brakuje. Nie jedziesz. Wszyscy się ustawiają kilogram za dużo, ja też zawsze ustawiam 1 kilo minimum więcej, co by się nie działo, dla spokoju, żeby jeszcze jakiś zapas był – dodatkowo. A ktoś zjeżdża mi na wagę 174,8 i jego puszczają, no dla mnie to jest chore generalnie. I wiele osób miało z tym problemy. Między innymi wspomniany przez ciebie Antii Ollikainen. Po prostu nie było dodatkowej wagi na torze, była tylko ta, co na co dzień obsługuje tam włoskie zawody. No, średnio to wyglądało, bo uciekała ta tara na wadze strasznie. A to nie są zawody podwórkowe tu musi być ważenie precyzyjne. To jest jest Grand Finals, prestiż, wielu znakomitych zawodników. A mataczenia, zmieniania decyzji, nie zmieniania decyzji, było w tym rok bardzo, bardzo dużo, co mi się nie podoba.
Pojawiła się informacja na aplikacji po kwalifikacjach, że półfinały nie będą extra heatem, potem to zmieniono. To prawda?
Nie wiem. Po wypadku wylogowałem się z aplikacji i już się nie logowałem z powrotem, a tylko dla zalogowanych użytkowników przychodziły takie informacje. Można było śledzić live-timing, dostawać wyniki, ale nie takie informacje. Uznałem, że nie będę się logował z powrotem, bo nie widziałem sensu. Ale z tego co mi ludzie mówili to coś tam przyszło, że raz tak, a potem tak. Jedno jest pewne. Jeżeli ktoś organizuje Grand Finals to od samego początku do końca powinien mieć napisane jak te zawody powinny wyglądać, od samego początku, do samego końca. A nie zmieniać coś, itd. Nie wiem czy był ktoś kto coś sugerował, czy miał wpływ na sędziów i organizatorów. Nie wiem. Ale ja wiedziałem, że jak jadę na Grand Finals, to mam półfinał, w którym jak poszło mi źle w heatach, to on jest przepustką do wyższej pozycji w finale. Wiedziałem, że jak jadę na Grand Finals i nie zakwalifikuję się do pierwszej 28-emki, to jadę „second chance”, później jadę półfinał, w którym mogę wszystko nadrobić, i jadę finał. Dla mnie to był najlepszy regulamin i rozwiązanie. To, co kiedyś jechaliśmy w 2014 i 2015 roku. Później wprowadzono półfinały w których do finału awansowała pierwsza osiemnastka. I był półfinał A i półfinał B. I wtedy było wiadomo, że „A” to była prawa strona układu finałowego, „B” lewa. I też było jasne. I ja na tym układzie straciłem w 2016 roku, bo pojechałbym dalej w Grand Finals, gdyby była zasada z kolejnego roku, gdzie de facto półfinał był dodatkowym heatem. Pomimo, że nie ukończyłem półfinału wtedy, to gdybym dodał te 36 punktów to jechałbym z daleka do finału, ale jechałbym. Ale nie pojechałem, bo zasada była taka, że odpadało 18-stu, wchodziło 18-stu. Dziękuję, do widzenia. Poszedłbym wtedy po nowe podwozie, zmienilibyśmy podwozie i jeszcze bym walczył. Ale to się nie stało, bo były takie zasady. W kolejnym roku, 2017 już zmieniono regulamin, że prefinały były kolejnymi heatami, w których się zbiera punkty. I tak samo było w Brazylii. A tutaj dochodziły mnie głosy, że są jakieś zmiany, chociaż sam na aplikacji ich bezpośrednio nie widziałem. Miałem mieszane uczucia, jeśli chodzi o regulaminy, o podejmowane decyzje. Patrząc z perspektywy naszej reprezentacji, to dostaliśmy …po tyłku.
A reprezentacja była w tym roku silna.
Była silna. Ja czułem się mocny. Nie chcę wymieniać miejsca, które zająłbym w zawodach, ale było dobrze, bo w tym pierwszym biegu kwalifikacyjnym miałem bardzo dobre tempo i czułem, że to może być ten rok, że to może być to. Kacper leciał jak trzeba, jeśli chodzi o micro i mini to też chłopaki pokazali wysoką formę. W treningach, w heatach. Jeśli chodzi o juniora, o chłopaki w ogóle jechali bardzo wysoko. Jeśli chodzi o Kubę Kolasę też minimalnie nie wszedł do finału, jednym punktem. Wiem, że chłopaki mieli problem z ramą, wyszedł trochę brak doświadczenia u Kuby, który po prostu ścigał się tylko w Polsce. Nie raz mu mówiliśmy na padoku. Chcesz jechać w Grand Finals, musisz, musisz pojechać większa stawkę. Żeby poobijać się o chłopaków, żeby się do tego przyzwyczaić. Przychodzi szok, i nagle nie wiesz co się dzieje, jest tyle wózków wokół ciebie. Ale mimo wszystko Kuba i tak bardzo dobrze się odnalazł. Walczył, wyprzedzał, nie było z tym problemu. Ale na pewno jazda w większej stawce dałaby mu przepustkę do finału.
Jak wyglądać będzie twoja najbliższa przyszłość?
Póki co czekam, jak widzisz, na operację. Została przeniesiona na czwartek. Leżę, rozmyślam, czytam książkę, analizuję wszystko. Wyciągam wnioski. Mam nadzieję, że posklejają mi kości, wstawią tytanową blachę, z którą będę musiał żyć przez kilka miesięcy. Po dwóch tygodniach mam wrócić na rehabilitację. Lekkie ruchy, a po czterech tygodniach już troszeczkę więcej, Po sześciu normalne siłowe treningi.
Czyli będziesz piszczał na bramkach na lotnisku?
No właśnie nie, bo będę miał tytan zamiast stali. Lekarz zapytał mnie czy dużo latam. Powiedziałem, że trochę, więc zdecydował o tytanowej blaszce. Z blachami przejeżdżę kolejny sezon i dopiero je zdejmę, bo muszą być sześć-osiem miesięcy. A za tyle kończył się będzie kolejny sezon.
Czyli masz mieszane uczucia po tym Grand Finals?
Owszem mieszane, bo byłem dobrze przygotowany. Ale coś poszło nie tak. Jedna mała zła decyzja i … ale to tak jest. Możesz być przygotowany fizycznie i psychicznie i jeden mały błąd, jeden ruch może skreślić wszystko. Chociaż to właśnie ja wykonałem ten ruch. To ja chciałem go wyprzedzić. Słabo jest, bo nigdy nie czułem się tak mocny jak teraz byłem. Podchodziłem do tego finału z pokorą. Nie na zasadzie, że wygram, tylko zobaczymy co będzie. Znam swoje umiejętności, znam swoją wartość, będzie dobrze. Coś to wszystko przerwało. Dziwne uczucie, dziwne okoliczności. Przeszedłem do Mariusza Bieleckiego i bardzo dużo pecha w tym roku. Nie wiem czy to jakieś fatum, klątwa od ludzi od których odszedłem? Nie wiem, nie mam pojęcia. Nie wierzę specjalnie w takie rzeczy. Ale jak było dobrze w zawodach, było super, na początku po prostu dokładaliśmy wszystkim w „mastersach”, Pesevskim, innym, a w finale, a to kapeć, a to kończyły się hamulce.. i w ostatnim finale Pesevski sprzed nosa wszystko zabierał. I to tylko z powodu, że coś się zawsze wydarzało. Może tak miało być? Może tak to się wszystko ułożyło, że to Robert miał być w tym roku zwycięzcą? Może to był czas kogoś innego…
fot: Miklos Hajosi
© ℗ Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Facebook
Twitter
Instagram
YouTube
RSS