W portugalskich zawodach Rotax Grand Final wystartował jako jedyny reprezentant Polski w kategorii seniorskiej Rotax Max. Po dobrym początku ostatecznie nie udało się mu awansować do ścisłego finału, ale ze swojej postawy jest zadowolony. Komplementuje również swoich kolegów i całą imprezę światową Rotaxa.
Wiktor Weleziński, bo o nim mowa, po raz pierwszy wystartował w najważniejszej imprezie Rotaxa na świecie. Podopieczny Mariusza Bieleckiego ścigał się w gronie 72 najlepszych zawodników świata kategorii Rotax Max. W Portugalii swój udział zakończył na repasażu, choć była szansa, by zawalczyć o ścisły finał światowy. Z polskim reprezentantem z Bydgoszczy rozmawiał Paweł Surynowicz.
Nie udało ci się awansować do grupy finałowej Grand Final, ale bardzo dobrze zacząłeś swoją przygodę w Portugalii. Jak oceniasz swój start?
Generalnie bardzo dobrze. Oczywiście jest pewien żal, że nie udało mi się awansować do finału, ale jestem zadowolony z udziału w tej imprezie. Kręciłem bardzo dobre czasy, w kilku wyścigach miałem bardzo szybkie tempo, należałem do najszybszych. Udział w tych zawodach to niezwykłe przeżycie i z pewnością je zapamiętam.
W treningu oficjalnym zaprezentowałeś się bardzo dobrze. 12 pozycja w grupie, wśród 72 kierowców 25. miejsce. Początek miałeś bardzo dobry. W pierwszym wyścigu przyjechałeś na metę jako 11…
Tak. W czasówce wyjechałem na tor za jednym z najlepszych kierowców Euro Challenge, Holendrem Van Kalmhoutem i miałem nadzieję, że mnie pociągnie, a okazało się, że jestem od niego znacznie szybszy. Wykręciłem 12. czas w grupie, a gdy jechałem na jednym z okrążeń sam, to mój wyświetlacz pokazywał ósmy czas. Pomyślałem, że nie jest źle. Pierwszy heat kwalifikacyjny pojechałem asekuracyjnie, byłem jedenasty w stawce…
W kolejnych było już ciężej. Może trzeba było zastosować tę samą taktykę, asekurację?
Zacząłem powoli się rozkręcać. Jechałem bardzo szybko w drugim wyścigu. Przy wyprzedzaniu Japończyka, na jednym z nawrotów trochę mnie przyblokował, później zobaczyłem, że przed nim jest jeszcze jeden zawodnik. Nie miałem gdzie uciec i wjechałem w tego rywala. To spowodowało, że sporo straciłem. W trzecim wyścigu też się przebijałem do przodu, byłem już w pierwszej dziesiątce i wtedy wjechał z kolei na mnie jeden zawodnik, musiałem skrócić tor. Wjechałem w trawę. Po prostu przeleciałem na drugą stronę. Oddałem wszystkie pozycje, ale mimo to dostałem czarną flagę.
Dyskwalifikacja z tego trzeciego wyścigu spowodowała, że startowałeś w „second chance” z dalszej pozycji. Wówczas już była bitwa na całego, tylko sześć miejsc premiowanych awansem…
Start z 30. pozycji nie jest łatwy. Ale jechałem szybko, momentami cztery dziesiąte lepiej od najszybszego czasu. Walka była bezpardonowa. Najpierw dostałem jednego „strzała”, spadłem o pięć pozycji, potem nadrobiłem je, i wtedy znów potraktowali mnie bez pardonu. Kolejny strzał w tył wózka, wykrzywiła się kolumna kierownicy i drążki i było już „pozamiatane”. Byłem wtedy w okolicach piętnastego miejsca.
To był twój pierwszy start w Grand Final. Na dodatek nie trenowałeś na tym torze przed imprezą?
Myślę, że zabrakło mi właśnie trochę objeżdżenia i zimnej krwi. Wszyscy żałują moich błędów, bo jechałem strasznie szybko. Jeśli chodzi o moje tempo było bardzo dobrze, ale zabrakło mi w tym wszystkim chyba trochę objeżdżenia w międzynarodowych imprezach. W tym sezonie startowałem tylko w dwóch rundach CEE. Nie trenowałem też w Portugalii. To chyba też miało znaczenie.
Jak oceniasz tę imprezę?
Nie wiedziałem, że wszystko może być tak profesjonalnie zrobione. Impreza sama w sobie jest chyba najlepszym eventem kartingowym świata. Jeżeli coś się wydarzyło na torze, to nikt nie woła cię przez megafon tylko przychodzi pani z kartką i informuje o ewentualnych decyzjach. Jeśli trzeba udać się do ekipy sędziowskiej wówczas zapraszają kierowcę i jest rozmowa. Czuje się ten prestiż i rangę zawodów na każdym kroku. Wszystko jest perfekcyjnie zorganizowane, z dbałością o nawet najmniejsze szczegóły. Jeśli wchodzę na start z napojem, steward prosi abym wypił przy nim trochę płynu. W ten sposób dba się, aby nikt nie przemycił ze sobą niedozwolonych substancji, które można dolać do paliwa. Szczegółowa kontrola przy wejściu na start, sprawdzanie gokarta itd. Czuje się tę dbałość o regulamin i przepisy. To wygląda bardzo profesjonalnie i bardzo uczciwie.
Mieliście jako kierowcy takie poczucie, że walczycie ze sobą na umiejętności, a sprzęt jest tylko narzędziem w tej walce?
Jest bardzo uczciwie. Nie chciałbym wytykać palcami, ale w Polsce zdarzało się, że, jechałem za zawodnikiem, on popełniał błąd i nie byłem w stanie go dogonić… Tutaj też były podobne sytuacje, ktoś popełniał błąd, ale natychmiast niwelowałem różnicę, doganiałem go i wyprzedzałem. Sprzęt był bardzo równy. W Grand Final nie ma opcji, że ktoś ma lepszy motor. Równe podwozia, równe silniki. Po prostu nie ma takie opcji, aby było inaczej. Poza tym wszystko jest transparentne. Możesz podejść do wózka przeciwnika i sprawdzić zębatkę. Nikt nie ma prawa tego zasłaniać, czegokolwiek zaklejać. Każdy ma wgląd do każdego wózka. Nie miałem pojęcia, że w ten sposób można zorganizować imprezę. Nie byłem na finale Roka, więc nie chcę wypowiadać się która impreza jest lepsza dla zawodnika, ale po udziale w finale Rotaxa mogę stwierdzić, że ta impreza jest jedną z najlepszych na świecie. Jest równo, uczciwie i profesjonalnie. Dodatkowo, co jest bardzo charakterystyczne, mechanicy producenta zabezpieczającego podwozia, w moim przypadku było to Sodi, sprawdzali nawet podczas treningów czy wszelkie zmiany ustawień są przeprowadzane zgodnie z regulaminem. Przed każdym startem przychodzili i sprawdzali czy wszystko jest odpowiednio skręcone, ustawione, zgodnie z regulaminem. Nie ma możliwości, że ktoś ustawi sobie podwozie po swojemu. Wszystko musiało mieścić się w ramach regulaminowych. I jeszcze fajna rzecz. Jeśli miało się jakiś problem, na przykład z dużą przyczepnością tyłu, to szło się do Sodi i o tym mówiło, a mechanicy fabryczni ustawiali podwozie zgodnie z twoim życzeniem.
Grand Final to bardzo uczciwe zawody
Czuje się tę dbałość o regulamin i przepisy
Na finale światowym nie ma „przypadkowych” ludzi…
Dokładnie, nie ma możliwości, że się ktoś w tę imprezę najnormalniej mówiąc wkupi. Nie ma takiej opcji. To jest bardzo uczciwe podejście i fajne uczucie. Pomyślałem sobie, że jestem 25. w czasówce, niby bez szału, ale po chwili uzmysłowiłem sobie, że przecież każdy kierowca startujący w tej imprezie jest mistrzem, bądź wicemistrzem w swoim kraju. A skoro tak, to ci ludzie potrafią szybko jeździć. A więc 25. pozycja wśród 72 mistrzów nie była taka najgorsza. Szkoda finalnego efektu, szkoda mojego braku objeżdżenia w zawodach międzynarodowych i tego, że nie zdołałem jednak wejść do finału.
Ale też szkoda tego pecha, który cię spotkał…
Najgorsze jest to, że nie mamy wpływu na to co zrobią rywale. Kompletnie. Nie można przewidzieć, że ktoś akurat w danym momencie uderzy cię w tylny zderzak i wypadniesz z toru. Ale to jest właśnie to doświadczenie, o którym mówiłem, a którego mi trochę zabrakło w tej imprezie. Bardzo chciałem zakwalifikować się do finału, ale z drugiej strony jechałem bardzo na luzie, mając świadomość, że jest to mój pierwszy start w Grand Final. Miałem jednak satysfakcję, że jechałem bardzo szybko, kręciłem dobre czasy i nawiązywałem równą walkę z moimi bardziej doświadczonymi międzynarodowo rywalami. Mam nadzieję, że to zaprocentuje i coś z tego będzie. Dodatkowo, myślę, że zabrakło mi trochę w tym wszystkim szczęścia, ale porażki i upadki nas wzmacniają i uczą pokory.
W decydujących wyścigach walka była bezpardonowa o czym przekonałeś się na własnej skórze.
To prawda. Zapędy niektórych kierowców były bardzo agresywne. Nie wiem jak można nad tym zapanować, nad taką bezpardonową walką. Myślę sobie teraz o pomyśle spadających zderzaków i kar i zastanawiam się czy akurat to rozwiązanie nie jest dobre. Z pewnością temperowałoby to chamską jazdę i kompletnie bez głowy, niektórych kierowców. Z drugiej jednak strony karting to dyscyplina kontaktowa. Jeśli jest się w środku stawki to trzeba się przebijać do przodu, stąd wiele było przypadków hamowania dopiero na zderzakach rywali.
Polacy bardzo dobrze się zaprezentowali w Portugalii. Podzielasz tę opinię?
Poziom, który prezentowaliśmy był niezwykle wysoki. To jak jechali chłopaki w DD2 to było coś pięknego. Kuba Greguła w juniorze też był bardzo szybki. To było odzwierciedlenie poziomu kartingu w Polsce. Nie spodziewałem się, że poziom, który prezentowaliśmy na tle innych będzie tak wysoki. Zresztą moi koledzy, zarówno Łukasz, jak i Karol i Kuba mają już pewne doświadczenie międzynarodowe. Łukasz spędził kilka sezonów za kierownicą, ścigał się w Euro Challenge, w topowych zawodach Rotaxa. Karol również jest dobrym kierowcą. To był jego drugi występ w Grand Final. Kuba ma za sobą starty w Akademii CIK. A więc nie są to anonimowi zawodnicy. Doskonale się zaprezentowali w Portugalii.
fot. Rafał Oleksiewicz (Polski Karting), archiwum
rozmawiał Paweł Surynowicz
Facebook
Twitter
Instagram
YouTube
RSS